11 listopada 2015

Stay High (cz.1) / Jai Brooks





Początkowo nic nie widzę, panuje ciemność. Stopniowo pojawia się mgła, słyszę jakieś niezrozumiałe szepty. W szarości dostrzegam nieznajome postacie. Kobieta, mężczyzna, mężczyzna, kobieta. Mają bladą skórę i podkrążone oczy. Każdy po kolei przechodzi koło mnie. Patrzą na mnie. Ktoś kładzie ręce na moją szyję i zaczyna dusić. Nikogo nie widzę. Nagle dłonie znikają. Czuję że spadam. Okropne uczucie. Ląduję delikatnie na ziemi. Rozglądam się, jestem na pustyni. W oddali znajduje się jakiś obiekt. Idę w jego stronę, moje nogi są jak z waty. Po kilku krokach stwierdzam że nie dam rady więcej przejść. Wyciągam rękę przed siebie a mój cel magicznie przybliża się. To jakiś bar. Wchodzę do środka. Pusto. Kiedy podchodzę do jednego ze stolików słyszę że ktoś wszedł. Odwracam się, kowboj z pistoletem w ręku. Serio? Naciska spust, kula uderza we mnie.
Budzę się gwałtownie w łóżku. Znowu.
Wokół mnie leżą różnego rodzaju tabletki. Przecieram rękoma powieki. Patrzę na zegarek, 6.00. Trzeba wziąć coś na początek dnia. Wstaję i idę do łazienki. Z szafki wyciągam strzykawkę. Heroina. Przykładam do żyły na ręku i wciskam. Kiedy ją opróżniam odrzucam do umywalki. Spoglądam w lustro.
-Jesteś nikim. - Mówię do odbicia. Codziennie to samo. Cóż za ironia losu. Jedna niewłaściwa impreza zmienia twoje życie nie do poznania. Niesamowite. Wychodzę z łazienki lekko chwiejnym krokiem. Zaczynam czuć przypływ energii. Tym razem udaję się do kuchni. Wyciągam z lodówki miskę z makaronem i zaczynam jeść. Słyszę że w drzwiach wejściowych ktoś przekręca klucz. O tej godzinie? Wchodzi do mieszkania a następnie do pomieszczenia w którym się znajduję.
-O już wstałeś. - Mówi mój starszy brat widząc mnie.
-Cześć Beau. - Witam się.
-Cześć. Przyniosłem ci coś na śniadanie, ale widzę że już sam sobie poradziłeś.
-Zawsze przychodzisz tak wcześnie? - Pytam próbując sobie przypomnieć. W mojej głowie aktualnie wszystko wiruje.
-Przeważnie. A ty zawsze śpisz o tej godzinie. - Stwierdza. Zaczynam czuć że moje nogi miękną. Dawka dopiero teraz zaczyna poważniej działać, zawsze z takim opóźnieniem, mój organizm chyba zaczyna z tym walczyć. Beau wkłada rzeczy do lodówki. Obraz co jakiś czas mi się rozmazuje, ale zaraz powinien się uregulować.
-Pokaż oczy. - Słyszę głos brata, podchodzi do mnie i wierci swoim wzrokiem. -Ja pieprze, co tym razem? - Pyta wkurzony.
-Nic. - Odpowiadam odsuwając się.
-To w takim razie co z twoimi źrenicami? Miałeś się opanować!
-Ale o co ci chodzi? Daj mi spokój. - Udaję żeby zakończyć temat.
-Jai do cholery, zaraz mi tu odlecisz.
-No raczej na to czekam. - Mówię w końcu. Beau dodaje coś jeszcze ale mój umysł przestaje słuchać. Nie interesuje już mnie. Czuję że mógłbym zrobić wszystko co zechcę. Jednak nie mam ochoty wstawać z krzesełka. Niczym się nie przejmuję. Wszystkie problemy zniknęły. O tak... uwielbiam to uczucie. Nie liczę czasu.
Nagle czuję zimną wodę na twarzy, to przywraca mnie do rzeczywistości. Budzę się jak ze snu. Orientuję się że mój brat polał mnie wodą.
-Już, spokojnie, mam nadzieję że wróciłeś. - Jego ton jest opanowany, ale zmartwiony. -Wypij. - Podaje mi szklankę wody. Opróżniam ją.
-Ile mnie przetrzymało?
-2 godziny.
-Mało.
-Nienawidzę oglądać cię w takim stanie.
-Po raz kolejny masz pretensje. Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś?
-Rok kurwa, rok. Powinieneś się zapytać czy jeszcze cię nie zostawiłem. Masz mnie i mamę. Nawet o niej nie myślisz? Wiesz co ona czuje dowiadując się co jej syn codziennie robi?
-Ona wie co robię? Przecież już dawno przestała się mną interesować.
-Nigdy nie przestała się interesować. Po prostu boi się przyjść, i zobaczyć cię w niewłaściwym stanie, nie przeżyłaby tego.
-Prawdziwa matka bez względu na wszystko powinna przyjść do swojego syna żeby chociaż go zobaczyć. A tymczasem moja nawet nie chcę zajrzeć na minutę. Wiesz co... mam żal do niej. A ty mojego podejścia nie zmienisz. - Wyrzucam z siebie.
Ojciec zostawił naszą rodzinę jeszcze jak byliśmy mali, mama sama nas wychowywała. Zawsze miałem z nią świetne relacje. Odkąd raz przyszedłem do niej naćpany wszystko się zmieniło. Wyrzuciła mnie za drzwi i już nigdy więcej nie odezwała.
Idę do salonu i włączam telewizję.
-Nie zapominaj że to właśnie twoja matka utrzymuje ci to mieszkanie. Dzięki niej masz gdzie mieszkać. - Dodał siadając koło mnie. Nie odpowiadam. Kontynuuje oglądanie meczu piłki nożnej.
-Do ciebie to jak do ściany. Wychodzę. Uważaj na siebie i nic już nie bierz. - Ostrzega Beau i od razu wychodzi z domu. Wreszcie zostaję sam. Jestem wkurzony na tyle, że tym razem wezmę coś w tabletkach. Ruszam do mojego pokoju i z jednej z szafek wyciągam pudełeczko, w środku znajduję kilka różnych pastylek. Biorę trzy z nich i od razu połykam.

/Następnego dnia/
Po raz kolejny budzę się gwałtownie po kolejnym dziwnym śnie. Tym razem na zegarku widnieje godzina 10.00. Wstaję z myślą że Beau już przyszedł i jest w kuchni. Idę tam ale nikogo nie zastaję. Dziwne, aż tak się obraził? Nie wnikam. Udaję się do łazienki, ogarniam się trochę i ubieram czyste ubrania. Kiedy kończę wychodzę, szybko robię i zjadam śniadanie. Następnie siadam w salonie, robię sobie skręta, podpalam i wychodzę na balkon. Palę, wykańczam i wyrzucam do kosza. Faza zaczyna się. Wchodzę z powrotem do mieszkania. Mam wrażenie że latam. Czuję się beztrosko. Po chwili napada mnie atak śmiechu. Zaschło mi w gardle, chcę wziąć szklankę z wodą, ale wydaje mi się że jest bardzo ciężka, kiedy ją podnoszę nagle robi się leciutka jak piórko przez co wylewam trochę na dywan. Piję, a kiedy chcę wstać pojawia się kula przyczepiona łańcuchem do mojej nogi i nie mogę się przez to ruszyć. Siadam i ponownie zaczynam się śmiać. Przez następne kilka godzin miałem jeszcze różne fazy ale w końcu zeszło ze mnie.
Stoję na balkonie i patrzę na kolorowe popołudniowe niebo.
-Tu jesteś, szukałem cię w środku. - Słyszę głos, odwracam się, o proszę jest zguba.
-Cześć braciszku, myślałem że już nie przyjdziesz. - Mówię nieco sennie.
-Też tak myślałem, ale musiałem. - Odpowiada. Patrzy na mnie uważnie po czym gwałtownie wraca do mieszkania. Idę szybko za nim. Przeszukuje mieszkanie.
-Co robisz? - Pytam, ale nie otrzymuję odpowiedzi. Zagląda pod łóżko i znajduje coś. W sumie to sam nie wiem co to, nie pamiętam co tam wkładałem.
-Marihuana? Nie chcę wiedzieć co jeszcze masz idioto. Z tobą trzeba coś zrobić. - Stwierdza.
-Co zrobić?
-Ratować.
-Teraz to dowaliłeś. Z tego nie ma ratunku. - Zapewniam.
-Owszem jest. - Droczy się. Słyszymy dźwięk sms'a. Beau wyciąga swój telefon i odczytuje wiadomość, niestety nie na głos. -Muszę wyjść. Niedługo wrócę. - Mówi i szybko opuszcza mieszkanie. Ja siadam na kanapie i jak zwykle zaczynam oglądać telewizję. Obejrzałem kawałek filmu i Beau wrócił.
-Masz chwilę? - Pyta niepewnie.
-A czego chcesz?
-Nawiązując do wczorajszej rozmowy...
-Co tym razem?
-Ja twojego podejścia nie zmienię. A co powiesz na kogoś innego?
-Zaczynam się bać. Co znowu wymyśliłeś? Nie mam ochoty nikogo poznawać.
Beau wychodzi z pokoju i wraca z … nie wierzę.
-Cześć Jai. - Mówi nasz gość. Przez chwilę nic nie mówię tylko patrzę na niego upewniając się czy to nie jakaś faza.
-No proszę, on ma mi pomóc? Ten cholerny dupek? - Nie dowierzam, jestem bliski wybuchnięcia chamskim śmiechem.
-Mi też miło cię widzieć.
-Zorientowałeś się że wciąż istnieje... po roku? Ja pierdole brawo Luke, zaskoczyłeś mnie.
-Nie rozumiesz... Musiałem wyjechać.
-Bez żadnego słowa? Tak po prostu zniknąć?
-Nie dało się z tobą normalnie porozmawiać, nie dałeś sobie nic wytłumaczyć.
-A żadnych znaków życia później też nie mogłeś dać? Wszystko zawsze Beau musi mi przekazywać? Wiesz jakie to uczucie? - Zaraz mu coś zrobię.
-Ściągnąłem tu Luke'a żeby pomógł odciągnąć cię od tych świństw. - Wtrącił się Beau, przerywając kłótnię.
-Tylko po to tu przyjechał? Dziękuję, ale zrezygnuję z takiej pomocy. Poza tym kto powiedział że chcę zrezygnować z tych „świństw”?
-Przyjechałem tu bo nie mogłem przeżyć tego, że cię tak zostawiłem. - Wyjaśnia mój brat bliźniak.
-Ciekawe... To skończyliście już tą szopkę?
-Jai...
-Okej. - Mówię i po prostu wychodzę z mieszkania. Nie wytrzymałbym tam ani jednej chwili dłużej.
Chciałbym go wręcz przytulić, ale myśl że zachował się tak egoistycznie jest nie do zniesienia.
Wychodzę na miasto. Idę wzdłuż głównej ulicy.
Przed oczami mam Luke'a, tego Luke'a który był kiedyś. Tego idiotę, który zawsze mnie rozbawiał, często bił kiedy go wkurzyłem a czasem ignorował moją obecność. Uwielbialiśmy żartować z ludzi, jak i również tworzyć na ich twarzach uśmiechy. Robiliśmy wspólne wypady na miasto, mieliśmy wspólnych znajomych. Świetnie czuliśmy się w swoim towarzystwie...
Jedna impreza... Nigdy nie wybaczę sobie, że wplątałem się w to wszystko. Poszliśmy tam ponieważ wydawało się że będzie pełno wrażeń i świetna atmosfera. Owszem tak i było, tylko trzeba było pilnować się a ja tego nie zrobiłem. Kazali mi spróbować zapalić, powiedzieli że po jednym razie nic mi nie będzie, a ja głupi uwierzyłem. Luke nie dał się zmanipulować. Tak mi się spodobało że chciałem więcej i więcej. Załatwiłem sobie znajomości i wiadomo co dalej. Po tygodniu weszło mi to w nawyk. Odkąd zostałem wyrzucony przez mamę to Luke cały czas był przy mnie, zamieszkał ze mną. Miał do mnie cierpliwość jak nikt inny. Nie raz udało mu się odciągnąć mnie od zażycia czegokolwiek. Wtedy nie byłem jeszcze tak uzależniony jak teraz, brałem różne narkotyki raz na kilka dni. Po jego nagłym zniknięciu zaczęło się codziennie i zostało tak do tej pory. Zdaję sobie sprawę z tego że to przeze mnie nasza rodzina prawie się rozpadła.
Z nerwów po drodze kopię kamyk, odskakuje on daleko pod wpływem mojej siły. Zatrzymuję się na pobliskim moście. Widać stąd panoramę miasta. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech żeby się uspokoić. Lecz wiem co innego może to sprawić. Rozglądam się ostatni raz i ruszam szybkim krokiem w stronę domu. Kilkanaście minut później jestem już pod drzwiami. Wchodzę i ignorując wszystkich idę do łazienki, z szafki wyciągam strzykawkę. Ktoś otwiera drzwi. No tak, zapomniałem zamknąć je na klucz z pośpiechu. To Luke, widząc co chcę zrobić szybko interweniuje, wyrywa mi przedmiot z ręki i zasłania dostęp do szafki. Beau wpada i łapie mnie za ręce i zaciąga je do tyłu jakby miał mi założyć kajdanki ale tego nie robi, tylko mocno trzyma.
-Mogę wiedzieć co wyprawiacie? Oddawaj mi strzykawkę, a ty Beau puść mnie! - Mówię wściekły.
-Nie oddam Ci, i już nigdy tego nie weźmiesz. - Odpowiada Luke.
-Bo ty tak zarządziłeś? Po moim trupie. - Oznajmiam mu i próbuję wyrwać ręce z uścisku starszego brata. Trafne porównanie, zaraz mogę być trupem. Wychodzimy (wyciągają mnie siłą) z łazienki, w salonie Beau puszcza mnie. Podchodzę do okna, opieram się o parapet i próbuję opanować.
-Musisz z tym skończyć! - Rozkazuje Beau. Nie odpowiadam, najchętniej wyskoczyłbym teraz przez to okno.
-Daj sobie pomóc. - Odzywa się Luke.
-Nie chcę żadnej pomocy. - Mówię spoglądając na niego.
-Pomyśl jakie korzyści będziesz z tego miał, wrócimy do starych czasów, spróbujemy wszystko odbudować.
-Tego nie da się odbudować.
-Jeśli tylko będziesz miał chęci to uda się. - Dodaje Beau.
-A wy zakładacie że mam chęci. Chyba aż tak dobrze mnie nie znacie.
-Jesteśmy twoimi braćmi. Jak moglibyśmy cię nie znać? Zróbmy jakiś krok który odciągnie cię od grobu, w którym jesteś już jedną nogą.
-Dacie mi w końcu spokój? - Pytam podirytowany. Wiem że mają rację ale nie chcę tego więcej słuchać.
-I tak muszę już iść, umówiłem się z Chelsey. Trzymajcie się. Przyjdę jutro. - Żegna się Beau i wychodzi. Zostaję sam na sam z Lukiem.
-A ty nie idziesz już? - Zadaję mu pytanie.
-Wiesz... mam problem. Nie zdążyłem zarezerwować pokoju w hotelu, a teraz jest pewnie wszystko pozajmowanie. Mógłbym tu przenocować? - Widzę że niezręcznie mu w tej sytuacji. W sumie mi też, ale nie wyrzucę go przecież.
-Skoro musisz. Twoje łóżko wciąż jest tam gdzie było.
-Nie pozbyłeś się go?
-Nie. Rozgość się. - Odpowiadam obojętnie. Luke zanosi swoją walizkę do „naszego” pokoju. Ja idę do kuchni z nadzieją że znajdę tam chociażby jakieś tabletki. Przeszukuję szafki, szuflady, ale jak na złość niczego nie ma. Przypomina mi się coś, sięgam do kieszeni bluzy którą mam na sobie, znajduję paczkę papierosów. Szybko wychodzę na balkon, podpalam jednego i zaciągam tytoń do płuc. To musi mi na razie wystarczyć. Mój brat wychodzi do mnie. Myślę że zaraz będzie komentował, lecz on również wyciąga swojego papierosa.
-No co? Zgadza się, palę. - Oznajmia.
-Papierosy to sobie możesz palić.
-Rozumiem że ty próbowałeś już wielu rzeczy.
-Może. - Mówię i po raz kolejny zaciągam się a następnie wypuszczam dym z ust tworząc gęstą chmurę.
-Chcę przeprosić. - Zaczyna.
-Przeprosić? - Dziwię się.
-Tak. Mimo wszystko nie powinienem cię zostawiać. Jako twój brat powinienem wspierać cię wtedy, tymczasem byłem dupkiem i wyjechałem. Nie zdziwię się jeśli mi nie wybaczysz. - Tłumaczy z poczuciem winy i żalem.
-Wszystko zaczęło się ode mnie. Jedynym winnym jestem tu ja. Fakt, zawiodłem się na tobie, ale... wybaczam. - Wyrzucam z siebie w końcu.
-Naprawdę? Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. - Odrzuca papierosa i przytula mnie, ściska dość mocno ale odwzajemniam uścisk. Moc braci bliźniaków powraca.
-Muszę przyznać że czekałem na ten moment. - Wyznaję.
-Ja też. Skoro już jesteśmy pogodzeni to może opowiesz mi co się tu działo podczas mojej nieobecności?
-Chodźmy do środka. - Mówię gasząc i wyrzucając papierosa. Wchodzimy do mieszkania i siadamy na kanapie.
-Więc? Znalazłeś sobie kogoś? A jak nasi starzy znajomi? - Wypytuje.
-Nie znalazłem sobie nikogo, bo rzadko kiedy wychodzę z domu. Tylko na siłownię i po tym od razu wracam. Ze znajomymi zerwałem kontakt. Wszystko się zawaliło. Ale jak widzisz da się z tym funkcjonować.
-Aż tak źle? Myślałem że udzielasz się trochę w społeczeństwie. No nic, trzeba to zmienić.
-Ej ej ej, nic nie trzeba zmieniać. Już mówiłem, tak jest dobrze, nie potrzebuję zmian.
-Owszem potrzebujesz, niedługo sam to zrozumiesz.
-A co u ciebie? - Pewnie teraz się zacznie wymienianie życiowych osiągnięć.
-Zacząłem studiować fotografię. Dlatego wyjechałem, przyjęli mnie na dobry uniwersytet w Kanadzie. Co do spraw sercowych... na razie jestem z Kianą. Ale wiesz jak to ja, nie wytrzymam długo w jednym związku. A znajomi, jak znajomi zawsze jacyś się znajdą.
-Beau mówił mi że znajdujesz się w Kanadzie. Nawet namawiał mnie żebyśmy pojechali cię odwiedzić... Nic z tego nie wyszło.
-Zauważyłem. - Odpowiada i wydobywa lekki śmiech. Czuję się jak za dawnych czasów, kiedy wszystko było takie kolorowe. Chwilę później rzeczywistość wraca i nastaje szarość. On i ja, nigdy nie spodziewałem się że będziemy aż tak zdystansowani, odsunięci. Jednak czuję tą iskrę naszego połączenia. Siedzimy w ciszy. Nie wiem co powiedzieć, najchętniej wziąłbym coś i zniknął choćby na moment. Poczekam aż Luke zaśnie.
-Martwię się o ciebie. - Mówi.
-Nie zaczynaj. Wciąż tu jestem tak?
-To tylko kwestia czasu.
-Nie gadaj głupstw. Późno już, idziemy spać? - W moim oku pojawia się błysk nadziei.
-Okej, jestem zmęczony. Ale będę czuwać przez sen. - Ostrzega.
Po szybkich prysznicach wreszcie leżymy w łóżkach. Patrzę na Luke'a, który znajduje się obok, od razu przypomina mi się jak rzucaliśmy w siebie poduszkami, albo budziłem go w nocy i rano różnymi sposobami.
-Ty też wspominasz? - Pyta.
-Nasza telepatia. - Śmieję się.
-Brakowało mi tego. - Oznajmia. Nie wiem co odpowiedzieć. Tyle się zmieniło. Czy potrzebuję jego obecności?
-Mi też. A teraz wybacz ale pójdę już spać. - Mówię wymijająco i odwracam się tyłem do niego.
-Dobranoc. - Odpowiada, słyszę że kręci się na łóżku. Szybciej, zasypiaj.
Po kilkunastu minutach jestem pewien że śpi. Wychodzę po cichu z łóżka a następnie z pokoju. Udaję się do łazienki. Z szafki wyciągam moją jakże ukochaną strzykawkę. Na szczęście jest już w niej dawka heroiny. Szybko wykonuję „zabieg”.

~Następnego dnia~
Budzi mnie chłodna podłoga. Wciąż jestem w łazience. Natychmiast się zrywam. Myślałem że poszedłem do łóżka, najwyraźniej nie. Nie wiem która godzina. Oby Luke jeszcze spał. Wychodzę z łazienki i idę do naszego pokoju. Śpi, ufff. Kładę się w swoim łóżku a następnie zasypiam.
Kolejną pobudkę robi mi mój brat. Nie reaguję, nie mam zamiaru wstawać, nie wyspałem się.
Po chwili słyszę jak wychodzi i przychodzi drugi raz. Czuję jak leje się na mnie coś zimnego... lodowata woda. Kiedyś by mnie to bawiło ale teraz wstaje wściekły (i mokry).
-Nie rozumiesz że chcę spać? - Pytam.
-Jest już późno. - Wyjaśnia.
-No i co z tego? Daj mi spać i tyle. Sam zadecyduję kiedy wstanę. A teraz jeśli masz zamiar mi przeszkadzać to wyjdź. - Mówię zdenerwowany i nie czekając na odpowiedź z powrotem kładę się i przykrywam kołdrą.
-Okej, jak chcesz. - Odpuszcza i wychodzi. Już prawie zasypiam a ktoś wchodzi do pokoju. Zaraz mnie coś trafi.
-Nie ma spania do tak późna. - To Beau. Bierze i zrzuca ze mnie kołdrę, łapie za prześcieradło. Luke który przyszedł łapie z drugiej strony i unoszą je wraz ze mną do góry.
-Naprawdę? Nie macie co robić?
-Mamy, ale z tobą. - Wynoszą mnie do salonu i rzucają na kanapę. Nie mam wyjścia, muszę wstać.
-A więc co wymyśliliście? - Pytam udając zaciekawienie.
-Pamiętasz Daniela i Jamesa?
-Taa, raczej z pamięcią nie mam problemów.
-Spotykamy się dziś z nimi. Jak za dawnych czasów. - Mówi Luke.
-Jakoś nie mam ochoty. - Próbuję wywikłać się z tego planu.
-Nie obchodzi nas to, idziesz i już. - Zarządza Beau.
-Okej niech będzie. Ile mam czasu?
-Pół godziny.
-Idę się ogarnąć. - Udaję się do łazienki. Automatycznie podchodzę do szafki. Nie... nie mogę tego zrobić. Mimo wahań otwieram ją. Pustki. Przepraszam to żart? Nerwowo przeszukuję wszystkie kąty. Nic nie ma. Od razu wracam do chłopaków.
-Co się stało z moją szafką? - Pytam wściekły.
-A no tak, postanowiliśmy zrobić małe sprzątanie kiedy spałeś. - Wyjaśnia Beau.
-Co wy do cholery wyprawiacie? - Jestem ku kresu wytrzymałości.
-Ratujemy cię.
-Skoro chcecie mnie ratować, to oddajcie mi to co należy do mnie.
-Nie ma mowy. Masz coraz mniej czasu do wyjścia.
Nic nie odpowiadając wracam do łazienki i trzaskam drzwiami. Rozbieram się i wchodzę pod prysznic. Może woda trochę mnie uspokoi.
Czuję spływające po moim ciele strumienie. Muszę rozładować emocje więc uderzam w ścianę. Mam tego dosyć. Muszę zdobyć nowy towar i znaleźć nową kryjówkę. Na razie udam że już mi na tym nie zależy, mimo że ledwo co wytrzymuję.
Kiedy udaje mi się skończyć moje „szykowanie się” wracam do czekających braci.
-Jeśli padnę gdzieś po drodze, to będzie wasza wina. - Mówię wychodząc z mieszkania. Beau zamyka je na klucz.
-Aż tak źle? - Pyta Luke, patrzę na niego błagalnie a on kiwa przecząco głową. Miałem nadzieję że mi pomoże. Niestety.
Po kilkunastu minutach jesteśmy pod barem do któregoś niegdyś bardzo często chodziliśmy. Wchodzimy do środka.
Przy jednym ze stolików siedzą nasi przyjaciele... chyba jeszcze przyjaciele. Dosiadamy się do nich.
Patrzą na mnie.
-Miło was widzieć? - Nie wiem co mogę innego powiedzieć. Jestem przyszpilony ich wzrokiem.
-To zabrzmi gejowsko, ale tęskniliśmy. - Wyznaje James.
-Tak to rzeczywiście brzmi gejowsko. - Mówię i śmieję się. -Ja też tęskniłem. - Dodaję. Mimo wszystko przytulamy się. Najpierw z Jamesem a potem z Danielem.
-No co? Nie można przytulić chłopaków? Ja ich kocham. - James zwraca się do patrzących na nas osób.
-Trochę więcej tolerancji ludzie. - Wkracza Beau.
-Potrzebny jest pokój na świecie. - Mówi głośno Luke i unosi do góry palce ułożone w charakterystyczny znak. Parskamy śmiechem.
-Już nie będą się tu patrzeć. - Stwierdzam.
-I dobrze.
-No więc? Co u was? - Pyta Daniel.
Zaczynamy rozmowę. Brakowało mi ich. Widzę że mają do mnie dystans. Wydaje mi się że przesadzają. Aż tak się nie zmieniłem. Po prostu... wyszedłem z wprawy.
Spędziliśmy razem kilka godzin, kiedy wyszliśmy z baru musieliśmy pożartować trochę z ludzi na mieście. Po raz kolejny czuję się jak za dawnych czasów. Przeszkadza mi tylko ta cholerna żądza narkotyków.
James zaprosił nas na jutrzejsze „przyjęcie” urodzinowe jego kuzyna. Ma być sporo ludzi, może uda mi się znaleźć kogoś kto mi coś sprzeda.

~Następny dzień~
Jesteśmy już u Jamesa (to w jego domu wszystko się odbywa). Goście powinni zaraz się schodzić. Niecierpliwie wyczekuję rozkręcenia imprezy.
Kiedy już to następuje wkraczam i podchodzę do chłopaka którego obserwowałem trochę. Nie myliłem się, sprzedał mi jakieś tabletki, twierdzi że są niezłe i nawet w dobrej cenie. Nareszcie coś. Schowałem je do kieszeni spodni i wróciłem do chłopaków.
Siedzimy razem i jak kiedyś palimy shishę. Tylko czekam aż będę mógł wziąć te prochy, ale jak będę już w domu.

~Południe kolejnego dnia~
Nikt mnie nie budzi, robię to sam. Orientuję się że nie jestem w swoim mieszkaniu lecz w domu Jamesa... na podłodze dokładniej. Podnoszę się, obok mnie leży Beau a naprzeciw Daniel. Czemu nie pamiętam końca imprezy? Chyba za dużo wypiliśmy. Wychodzę na zewnątrz, rozglądam się... ja piernicze z tym James będzie miał problem. Wszystko jest porozrzucane, porozlewane. Dawno nie widziałem takiego burdelu...
Kiedy wszyscy wstali to oczywiście musieli zjeść.
-Ja będę już się zbierał, nie jestem głodny. - Oznajmiam.
-Czekaj, pójdę z tobą. - Reaguje Luke.
-Niee, zostań. Spotkamy się w mieszkaniu. - Próbuję go spławić.
-Zostawianie cię samego to nie jest dobry pomysł. - Wtrąca się Beau.
-Nie potrzebuję niańki. Wychodzę, cześć. - Robię to szybko, nim ktokolwiek zdąży się odezwać. Na zewnątrz dotyka mnie powiew wiatru. Zaczyna mnie boleć głowa. Nie dość że skacowany to zaraz będę jeszcze naćpany. Kiedy dochodzę do bloku w którym mieszkam skręcam na jego tyły i zatrzymuję się w miejscu w którym nikt mnie nie widzi. Wyciągam z kieszeni jedną z kilku moich zdobyczy. Jest to jakiś skręt. Szybko go podpalam i przykładam do ust.
~*~
Kiedy wracam do rzeczywistości widzę że jest ciemno. Siedzę na chodniku. Ciekawe która godzina, pewnie Luke już dawno wrócił, a mnie nie ma. Może jeszcze ktoś mnie widział... jestem idiotą mogłem pomyśleć o skutkach. Kurwa... Szybko wstaję. Orientuję się że jestem na tyłach sąsiedniego bloku. Ja pierdole pewnie przechodziłem między budynkami i ludzie mnie widzieli... Wracam do domu.
Drzwi były otwarte, widzę że w salonie pali się światło. Luke chyba nie jest sam. Zaraz się zacznie... Zdejmuję buty i wchodzę do pokoju. Popatrzyli na mnie.
-Wiesz która godzina? - Pyta Beau a ja wybucham śmiechem. Zabrzmiał jak opiekuńcza matka martwiąca się że jej dziecko późno wróciło do domu. -Co cię tak bawi? Jest 2 w nocy.
-2 w nocy? - Pytam, natychmiast poważnieje.
-Tak. Powiedz nam, gdzie byłeś?
-Na spacerze...
-Chyba obszedłeś całe miasto.
-Dobra Beau, to nasza wina. Trzeba było za nim iść. To jest narkoman. Wiadomo że skorzysta z najbliższej okazji. - Stwierdza Luke.
-Byłem tak skacowany że nawet nie zauważyłem jak wyszedł! - Narzeka starszy brat.
Idę do łazienki ignorując ich. Patrzę w lustro, na szczęście normalnie wyglądam... powiedzmy.
Kiedy wychodzę moi bracia są w kuchni i rozmawiają. Postanawiam nie przejmować się nimi. Biorę laptopa i siadam w salonie na kanapie. Uruchamiam go i otwieram przeglądarkę, włączam różne strony. Chłopaki siadają koło mnie.
-Mam znowu cię przeszukać? - Pyta chamsko Beau.
Dosyć tego. Odkładam laptopa.
-Tylko spróbuj a już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. - Odpowiadam patrząc mu prosto w oczy srogim wzrokiem.
-Po raz kolejny mówię... chcemy ci pomóc.
-Nie potrzebuje waszej pieprzonej opieki czy pomocy.
-Ciekawe co ty byś zrobił gdyby twój brat bliźniak zaczął doprowadzać siebie coraz bliżej śmierci. - Mówi Luke.
-A żebyście wiedzieli że czekam na tą śmierć. - Wypowiadam mu prosto w twarz, wstaję nerwowo i po minucie już nie ma mnie w mieszkaniu.
Jestem wściekły. Chyba naprawdę muszę się wynieść żeby mieć spokój.
Sięgam do kieszeni. Wyciągam pudełeczko z tabletkami, niestety tylko to mi zostało. Jest ich chyba z 6. Mam nadzieję że mają niezłe działanie... Wysypuję wszystkie na rękę i połykam. Może mnie trochę uspokoją.
Po kilkunastu minutach siedzenia pod blokiem czuję że coś jest nie tak. Wstaję, zaczyna boleć mnie głowa, tak jakby zaciskała się na niej jakaś obręcz, tracę czucie w rękach a nogi ledwo co mnie utrzymują. Jednocześnie robi mi się zimno i dostaję drgawek. O co chodzi? Nigdy czegoś takiego nie miałem. Upadam na chodnik. W tej chwili walczę z przytomnością którą za chwilę mogę stracić Nie mam siły...
Ciemność.

Słyszę okropny szum. Co się dzieje? Co zrobiłem?
Pojawiają się przebłyski. Oślepiające światło, krzyki, jakieś twarze...
Ciemność.

Czuję okropny ból, zwijam się ale ktoś siłą mnie prostuje. Znowu te światła.
-Robimy płukanie żołądka. Natychmiast! - Słyszę męski głos.
Kto to? Niestety jakaś niewytłumaczona siła nie pozwala mi się ruszać. Zaczynam krzyczeć.
Ciemność.

Tym razem całkowicie otwieram oczy. Ogarnia mnie przerażenie. Gdzie ja jestem? Co mi zrobili?
-Obudził się. - Mówi nieznajoma kobieta. Jakiś facet podchodzi do mnie i świeci latarką po oczach.
-Witamy wśród żywych panie Brooks. - Wita się kiedy przestaje świecić.
-Co się stało? - Pytam.
-Jestem lekarzem. Przedawkowałeś pewien lek. Jesteś w szpitalu. Ledwo co uratowaliśmy ci życie. Masz szczęście. - Tłumaczy. Cholera teraz trafię do pudła bo może mnie o coś oskarżą.
-Dodatkowo wykryliśmy u ciebie sporą ilość różnego rodzaju narkotyków. - Kontynuuje. Tego się obawiałem. -Posiadanie jakichkolwiek narkotyków jest nielegalne. Na razie nie podam cię policji. Musisz tu leżeć i wyzdrowieć. Jaki idiota mógł ci sprzedać benzodiazepiny?
-Benzodiazepiny? - Co ja kurwa wziąłem.
-To środki działające przeciwlękowo i uspokajająco. Wziąłeś ich tyle że to cud że żyjesz.
-Niech pan mi uwierzy, wolałbym żeby mnie tu już nie było.
-Nie gadaj głupstw. Twoi bracia tu są. To oni wezwali pogotowie i przyjechali razem z tobą. Siedzieli i czekali przez całe 3 godziny ratowania cię.
-Ratowaliście mnie 3 godziny? - Nie dowierzam.
-Był problem z usunięciem z ciebie tych wszystkich szkodników. Wciąż nie rozumiem jak twój organizm wytrzymał tyle różnych narkotyków... Przepraszam ale muszę iść do innego pacjenta. - Zawiadamia i wychodzi. Pielęgniarka robi mi badania, a po nich następuje jeszcze gorsza rzecz. Do sali wchodzą mi bracia. Patrzą na mnie, biorą krzesła i siadają przy moim łóżku.
-Jak bardzo jesteś pojebany żeby wziąć tyle tabletek? - Pyta Beau.
-Działałem pod wpływem emocji. - Tłumaczę.
-Pierdolca nie emocji. - Komentuje Luke.
-Nie wiedziałem że tu wyląduje.
-To raczej logiczne. Teraz z tym skończysz czy kolejnym razem chcesz trafić do szpitalnej chłodni?
-To nie jest takie proste jak myślisz.
-Trafienie do chłodni? Jest bardzo proste z twoją psychiką. - Beau jest naprawdę wkurzony.
-Chodziło mi o zakończenie ćpania.
-Jeśli chcesz to wszystko może stać się proste.
-Nawet tutaj będziecie mnie męczyć?
-Nie nawet tylko właśnie tutaj.
-Dobra, chce odpocząć. - Może pójdą sobie.
-Chyba wystarczająco długo „odpoczywałeś” kiedy byłeś nieprzytomny!
-Wychodzicie czy mam zawołać pielęgniarkę? - Typowy tekst pacjenta.
-Okej Beau chodź już, to nie ma sensu. - Odpuszcza Luke. Beau wściekły wstaje z krzesełka i idzie do drzwi.
-Przyjdźcie kiedy ochłoniecie. - Proponuję a oni tylko spoglądają na mnie i wychodzą. Wreszcie spokój.
Rozglądam się po sali. Na szczęście, a może niestety jestem tu sam. Chce wstać i pójść rozejrzeć się po szpitalu ale kiedy podnoszę się głowa zaczyna mnie strasznie boleć, ponownie się kładę.
Mogłem się domyśleć że z tymi tabletkami jest coś nie tak. Ale jestem przyzwyczajony że zawsze mam sprawdzony towar.
Czuję pustkę w sobie. Lekarz powiedział że wszystko mi wypłukali... Muszę zapalić... ale nie mogę wstać a co dopiero wyjść.
Spróbuję jeszcze raz. Wstaję, głowa wciąż mnie boli lecz ignoruje to i podchodzę do okna, razi mnie słońce. Słyszę że drzwi od sali otwierają się, odwracam się i widzę pielęgniarkę z jakimś facetem na wózku.
-Panie Brooks jeszcze nie wolno panu wstawać! - Denerwuje się kiedy widzi mnie przy oknie.
-Już się kładę. - Odpowiadam i wracam na łóżko.
-Niech pan pozna John'a Mansona, będziecie dzielili razem salę. - Informuje. I zostawia nas samych Mężczyzna podjeżdża do mnie. Na moje oko ma koło 40 lat.
-John. - Wita się serdecznie i wyciąga do mnie rękę.
-Jai. - Odpowiadam i ściskam jego dłoń.
-Miło mi poznać. Co się stało, czemu tu jesteś? - Pyta zaciekawiony.
-A szkoda gadać.
-Opowiedz mi. - Zachęca.
-Przedawkowałem jakiś lek myśląc że to dobry narkotyk.
-Ciężka sprawa. Jesteś może uzależniony od narkotyków? - Trafia w dziesiątkę.
-Niestety tak.
-I wszystko jasne. Też przez to przechodziłem. - Mówi.. Chwila, co?
-Naprawdę?
-Tak. To przez to wylądowałem teraz na wózku. Paliłem marihuanę i wyszedłem na miasto... potrącił mnie samochód. Szczęście że przeżyłem. Straciłem rodzinę, przyjaciół... nikt nie chciał mnie znać.
-Przykro mi. - Odpowiadam zaskoczony jego wyznaniem.
-Niech to będzie ostrzeżenie dla ciebie. Czy naprawdę chcesz skończyć jak ja? Samotny kaleka?
-Jest mi to obojętne. I tak nie potrafię wytrwać jednego dnia bez ćpania.
-Życie nie może być ci obojętne. Masz rodzinę?
-Mam.
-Więc nad czym się zastanawiasz, pomyśl o nich.
-W sumie to ciężko jest u nas, jeszcze dodatkowo ja...
-Ratuj wszystko zanim będzie za późno.
-Muszę to przemyśleć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pierwsza część pierwszej historii! Zdecydowałam że będzie właśnie o Jai'u. Proszę o wyrozumiałość ponieważ mój sposób pisania nie jest zbyt dobry. Osobiście twierdzę że jest w miarę okej. Ciekawe co Wy twierdzicie...
Jeśli się podoba to komentujcie, udostępniajcie itd.
Jeśli nie to też napiszcie.
Niedługo, mam nadzieję że w tym albo w przyszłym tygodniu opublikuję drugą część! 
Tak więc... WITAM NA MOIM BLOGU
God's Daughter 

6 komentarzy:

  1. Omg genialne *-*
    Super pomysł Jai narkoman jeszcze nie czytałam czegos takiego
    To kochane że bracia tak się o niego troszczą
    "pierdolca nie emocji " to rozwaliło system xD
    Czekam na kolejną część
    x x

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest boskie! Masz wielki talent i piszesz tak ,że FF twojego autorstwa mogłabym czytac do końca życia. Twój styl pisania jest jednym z najlepszych jakie widziałam. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Niestety wypadło mi kilka rzeczy i nie mogłam dokończyć drugiej części wcześniej ale postaram się żeby na ten weekend już była :)

      Usuń
    2. Ok, czekam z niecierpliwością :) Weny misiu x

      Usuń
  4. 58 yr old Financial Analyst Isabella Siney, hailing from Thorold enjoys watching movies like Donovan's Echo and Orienteering. Took a trip to Ha Long Bay and drives a Contour. kliknij na ta strone

    OdpowiedzUsuń