Początkowo nic nie widzę, panuje ciemność. Stopniowo pojawia się mgła, słyszę jakieś niezrozumiałe szepty. W szarości dostrzegam nieznajome postacie. Kobieta, mężczyzna, mężczyzna, kobieta. Mają bladą skórę i podkrążone oczy. Każdy po kolei przechodzi koło mnie. Patrzą na mnie. Ktoś kładzie ręce na moją szyję i zaczyna dusić. Nikogo nie widzę. Nagle dłonie znikają. Czuję że spadam. Okropne uczucie. Ląduję delikatnie na ziemi. Rozglądam się, jestem na pustyni. W oddali znajduje się jakiś obiekt. Idę w jego stronę, moje nogi są jak z waty. Po kilku krokach stwierdzam że nie dam rady więcej przejść. Wyciągam rękę przed siebie a mój cel magicznie przybliża się. To jakiś bar. Wchodzę do środka. Pusto. Kiedy podchodzę do jednego ze stolików słyszę że ktoś wszedł. Odwracam się, kowboj z pistoletem w ręku. Serio? Naciska spust, kula uderza we mnie.
Budzę się gwałtownie w łóżku.
Znowu.
Wokół mnie leżą różnego rodzaju
tabletki. Przecieram rękoma powieki. Patrzę na zegarek, 6.00.
Trzeba wziąć coś na początek dnia. Wstaję i idę do łazienki. Z
szafki wyciągam strzykawkę. Heroina. Przykładam do żyły na ręku
i wciskam. Kiedy ją opróżniam odrzucam do umywalki. Spoglądam w
lustro.
-Jesteś nikim. -
Mówię do odbicia. Codziennie to samo. Cóż za ironia losu. Jedna
niewłaściwa impreza zmienia twoje życie nie do poznania.
Niesamowite. Wychodzę z łazienki lekko chwiejnym krokiem. Zaczynam
czuć przypływ energii. Tym razem udaję się do kuchni. Wyciągam z
lodówki miskę z makaronem i zaczynam jeść. Słyszę że w
drzwiach wejściowych ktoś przekręca klucz. O tej godzinie? Wchodzi
do mieszkania a następnie do pomieszczenia w którym się znajduję.
-O już wstałeś. - Mówi mój starszy
brat widząc mnie.
-Cześć Beau. - Witam się.
-Cześć. Przyniosłem ci coś na
śniadanie, ale widzę że już sam sobie poradziłeś.
-Zawsze przychodzisz tak wcześnie? -
Pytam próbując sobie przypomnieć. W mojej głowie aktualnie
wszystko wiruje.
-Przeważnie. A ty zawsze śpisz o tej
godzinie. - Stwierdza. Zaczynam czuć że moje nogi miękną. Dawka
dopiero teraz zaczyna poważniej działać, zawsze z takim
opóźnieniem, mój organizm chyba zaczyna z tym walczyć. Beau
wkłada rzeczy do lodówki. Obraz co jakiś czas mi się rozmazuje,
ale zaraz powinien się uregulować.
-Pokaż oczy. - Słyszę głos brata,
podchodzi do mnie i wierci swoim wzrokiem. -Ja pieprze, co tym razem?
- Pyta wkurzony.
-Nic. - Odpowiadam odsuwając się.
-To w takim razie co z twoimi
źrenicami? Miałeś się opanować!
-Ale o co ci chodzi? Daj mi spokój. -
Udaję żeby zakończyć temat.
-Jai do cholery, zaraz mi tu odlecisz.
-No raczej na to czekam. - Mówię w
końcu. Beau dodaje coś jeszcze ale mój umysł przestaje
słuchać. Nie interesuje już mnie. Czuję że mógłbym zrobić
wszystko co zechcę. Jednak nie mam ochoty wstawać z krzesełka.
Niczym się nie przejmuję. Wszystkie problemy zniknęły. O tak...
uwielbiam to uczucie. Nie liczę czasu.
Nagle czuję zimną wodę na twarzy, to
przywraca mnie do rzeczywistości. Budzę się jak ze snu. Orientuję
się że mój brat polał mnie wodą.
-Już, spokojnie, mam nadzieję że
wróciłeś. - Jego ton jest opanowany, ale zmartwiony. -Wypij. -
Podaje mi szklankę wody. Opróżniam ją.
-Ile mnie przetrzymało?
-2 godziny.
-Mało.
-Nienawidzę oglądać cię w takim
stanie.
-Po raz kolejny masz pretensje. Jeszcze
się nie przyzwyczaiłeś?
-Rok kurwa, rok. Powinieneś się
zapytać czy jeszcze cię nie zostawiłem. Masz mnie i mamę. Nawet o
niej nie myślisz? Wiesz co ona czuje dowiadując się co jej syn
codziennie robi?
-Ona wie co robię? Przecież już
dawno przestała się mną interesować.
-Nigdy nie przestała się interesować.
Po prostu boi się przyjść, i zobaczyć cię w niewłaściwym
stanie, nie przeżyłaby tego.
-Prawdziwa matka bez względu na
wszystko powinna przyjść do swojego syna żeby chociaż go
zobaczyć. A tymczasem moja nawet nie chcę zajrzeć na minutę.
Wiesz co... mam żal do niej. A ty mojego podejścia nie zmienisz. -
Wyrzucam z siebie.
Ojciec zostawił naszą rodzinę
jeszcze jak byliśmy mali, mama sama nas wychowywała. Zawsze miałem
z nią świetne relacje. Odkąd raz przyszedłem do niej naćpany
wszystko się zmieniło. Wyrzuciła mnie za drzwi i już nigdy więcej
nie odezwała.
Idę do salonu i włączam telewizję.
-Nie zapominaj że to właśnie twoja
matka utrzymuje ci to mieszkanie. Dzięki niej masz gdzie mieszkać.
- Dodał siadając koło mnie. Nie odpowiadam. Kontynuuje oglądanie
meczu piłki nożnej.
-Do ciebie to jak do ściany. Wychodzę.
Uważaj na siebie i nic już nie bierz. - Ostrzega Beau i od razu
wychodzi z domu. Wreszcie zostaję sam. Jestem wkurzony na tyle, że
tym razem wezmę coś w tabletkach. Ruszam do mojego pokoju i z
jednej z szafek wyciągam pudełeczko, w środku znajduję kilka
różnych pastylek. Biorę trzy z nich i od razu połykam.
/Następnego dnia/
Po raz kolejny budzę się gwałtownie
po kolejnym dziwnym śnie. Tym razem na zegarku widnieje godzina
10.00. Wstaję z myślą że Beau już przyszedł i jest w kuchni.
Idę tam ale nikogo nie zastaję. Dziwne, aż tak się obraził? Nie
wnikam. Udaję się do łazienki, ogarniam się trochę i ubieram
czyste ubrania. Kiedy kończę wychodzę, szybko robię i zjadam
śniadanie. Następnie siadam w salonie, robię sobie skręta,
podpalam i wychodzę na balkon. Palę, wykańczam i wyrzucam do
kosza. Faza zaczyna się. Wchodzę z powrotem do mieszkania. Mam
wrażenie że latam. Czuję się beztrosko. Po chwili napada mnie
atak śmiechu. Zaschło mi w gardle, chcę wziąć szklankę z wodą,
ale wydaje mi się że jest bardzo ciężka, kiedy ją podnoszę
nagle robi się leciutka jak piórko przez co wylewam trochę na
dywan. Piję, a kiedy chcę wstać pojawia się kula przyczepiona
łańcuchem do mojej nogi i nie mogę się przez to ruszyć. Siadam i
ponownie zaczynam się śmiać. Przez następne kilka godzin
miałem jeszcze różne fazy ale w końcu zeszło ze mnie.
Stoję na balkonie i patrzę na
kolorowe popołudniowe niebo.
-Tu jesteś, szukałem cię w środku.
- Słyszę głos, odwracam się, o proszę jest zguba.
-Cześć braciszku, myślałem że już
nie przyjdziesz. - Mówię nieco sennie.
-Też tak myślałem, ale musiałem. -
Odpowiada. Patrzy na mnie uważnie po czym gwałtownie wraca do
mieszkania. Idę szybko za nim. Przeszukuje mieszkanie.
-Co robisz? - Pytam, ale nie otrzymuję
odpowiedzi. Zagląda pod łóżko i znajduje coś. W sumie to sam nie
wiem co to, nie pamiętam co tam wkładałem.
-Marihuana? Nie chcę wiedzieć co
jeszcze masz idioto. Z tobą trzeba coś zrobić. - Stwierdza.
-Co zrobić?
-Ratować.
-Teraz to dowaliłeś. Z tego nie ma
ratunku. - Zapewniam.
-Owszem jest. - Droczy się. Słyszymy
dźwięk sms'a. Beau wyciąga swój telefon i odczytuje wiadomość,
niestety nie na głos. -Muszę wyjść. Niedługo wrócę. - Mówi i
szybko opuszcza mieszkanie. Ja siadam na kanapie i jak zwykle
zaczynam oglądać telewizję. Obejrzałem kawałek filmu i Beau
wrócił.
-Masz chwilę? - Pyta niepewnie.
-A czego chcesz?
-Nawiązując do wczorajszej rozmowy...
-Co tym razem?
-Ja twojego podejścia nie zmienię. A
co powiesz na kogoś innego?
-Zaczynam się bać. Co znowu
wymyśliłeś? Nie mam ochoty nikogo poznawać.
Beau wychodzi z pokoju i wraca z …
nie wierzę.
-Cześć Jai. - Mówi nasz gość.
Przez chwilę nic nie mówię tylko patrzę na niego upewniając się
czy to nie jakaś faza.
-No proszę, on ma mi pomóc? Ten
cholerny dupek? - Nie dowierzam, jestem bliski wybuchnięcia chamskim
śmiechem.
-Mi też miło cię widzieć.
-Zorientowałeś się że wciąż
istnieje... po roku? Ja pierdole brawo Luke, zaskoczyłeś mnie.
-Nie rozumiesz... Musiałem wyjechać.
-Bez żadnego słowa? Tak po prostu
zniknąć?
-Nie dało się z tobą normalnie
porozmawiać, nie dałeś sobie nic wytłumaczyć.
-A żadnych znaków życia później
też nie mogłeś dać? Wszystko zawsze Beau musi mi przekazywać?
Wiesz jakie to uczucie? - Zaraz mu coś zrobię.
-Ściągnąłem tu Luke'a żeby pomógł
odciągnąć cię od tych świństw. - Wtrącił się Beau,
przerywając kłótnię.
-Tylko po to tu przyjechał? Dziękuję,
ale zrezygnuję z takiej pomocy. Poza tym kto powiedział że chcę
zrezygnować z tych „świństw”?
-Przyjechałem tu bo nie mogłem
przeżyć tego, że cię tak zostawiłem. - Wyjaśnia mój brat
bliźniak.
-Ciekawe... To skończyliście już tą
szopkę?
-Jai...
-Okej. - Mówię i po prostu wychodzę
z mieszkania. Nie wytrzymałbym tam ani jednej chwili dłużej.
Chciałbym go wręcz przytulić, ale
myśl że zachował się tak egoistycznie jest nie do zniesienia.
Wychodzę na miasto. Idę wzdłuż
głównej ulicy.
Przed oczami mam Luke'a, tego Luke'a
który był kiedyś. Tego idiotę, który zawsze mnie rozbawiał,
często bił kiedy go wkurzyłem a czasem ignorował moją obecność.
Uwielbialiśmy żartować z ludzi, jak i również tworzyć na ich
twarzach uśmiechy. Robiliśmy wspólne wypady na miasto, mieliśmy
wspólnych znajomych. Świetnie czuliśmy się w swoim
towarzystwie...
Jedna impreza... Nigdy nie wybaczę
sobie, że wplątałem się w to wszystko. Poszliśmy tam ponieważ
wydawało się że będzie pełno wrażeń i świetna atmosfera.
Owszem tak i było, tylko trzeba było pilnować się a ja tego nie
zrobiłem. Kazali mi spróbować zapalić, powiedzieli że po jednym
razie nic mi nie będzie, a ja głupi uwierzyłem. Luke nie dał się
zmanipulować. Tak mi się spodobało że chciałem więcej i więcej.
Załatwiłem sobie znajomości i wiadomo co dalej. Po tygodniu
weszło mi to w nawyk. Odkąd zostałem wyrzucony przez mamę to Luke
cały czas był przy mnie, zamieszkał ze mną. Miał do mnie
cierpliwość jak nikt inny. Nie raz udało mu się odciągnąć mnie
od zażycia czegokolwiek. Wtedy nie byłem jeszcze tak uzależniony
jak teraz, brałem różne narkotyki raz na kilka dni. Po jego nagłym
zniknięciu zaczęło się codziennie i zostało tak do tej pory.
Zdaję sobie sprawę z tego że to przeze mnie nasza rodzina prawie
się rozpadła.
Z nerwów po drodze kopię kamyk,
odskakuje on daleko pod wpływem mojej siły. Zatrzymuję się na
pobliskim moście. Widać stąd panoramę miasta. Zamykam oczy i
biorę głęboki wdech żeby się uspokoić. Lecz wiem co innego może
to sprawić. Rozglądam się ostatni raz i ruszam szybkim krokiem w
stronę domu. Kilkanaście minut później jestem już pod drzwiami.
Wchodzę i ignorując wszystkich idę do łazienki, z szafki wyciągam
strzykawkę. Ktoś otwiera drzwi. No tak, zapomniałem zamknąć je
na klucz z pośpiechu. To Luke, widząc co chcę zrobić szybko
interweniuje, wyrywa mi przedmiot z ręki i zasłania dostęp do
szafki. Beau wpada i łapie mnie za ręce i zaciąga je do tyłu
jakby miał mi założyć kajdanki ale tego nie robi, tylko mocno
trzyma.
-Mogę wiedzieć co wyprawiacie?
Oddawaj mi strzykawkę, a ty Beau puść mnie! - Mówię wściekły.
-Nie oddam Ci, i już nigdy tego nie
weźmiesz. - Odpowiada Luke.
-Bo ty tak zarządziłeś? Po moim
trupie. - Oznajmiam mu i próbuję wyrwać ręce z uścisku starszego
brata. Trafne porównanie, zaraz mogę być trupem. Wychodzimy
(wyciągają mnie siłą) z łazienki, w salonie Beau puszcza mnie.
Podchodzę do okna, opieram się o parapet i próbuję opanować.
-Musisz z tym skończyć! - Rozkazuje
Beau. Nie odpowiadam, najchętniej wyskoczyłbym teraz przez to okno.
-Daj sobie pomóc. - Odzywa się Luke.
-Nie chcę żadnej pomocy. - Mówię
spoglądając na niego.
-Pomyśl jakie korzyści będziesz z
tego miał, wrócimy do starych czasów, spróbujemy wszystko
odbudować.
-Tego nie da się odbudować.
-Jeśli tylko będziesz miał chęci to
uda się. - Dodaje Beau.
-A wy zakładacie że mam chęci. Chyba
aż tak dobrze mnie nie znacie.
-Jesteśmy twoimi braćmi. Jak
moglibyśmy cię nie znać? Zróbmy jakiś krok który odciągnie cię
od grobu, w którym jesteś już jedną nogą.
-Dacie mi w końcu spokój? - Pytam
podirytowany. Wiem że mają rację ale nie chcę tego więcej
słuchać.
-I tak muszę już iść, umówiłem
się z Chelsey. Trzymajcie się. Przyjdę jutro. - Żegna się Beau i
wychodzi. Zostaję sam na sam z Lukiem.
-A ty nie idziesz już? - Zadaję mu
pytanie.
-Wiesz... mam problem. Nie zdążyłem
zarezerwować pokoju w hotelu, a teraz jest pewnie wszystko
pozajmowanie. Mógłbym tu przenocować? - Widzę że niezręcznie mu
w tej sytuacji. W sumie mi też, ale nie wyrzucę go przecież.
-Skoro musisz. Twoje łóżko wciąż
jest tam gdzie było.
-Nie pozbyłeś się go?
-Nie. Rozgość się. - Odpowiadam
obojętnie. Luke zanosi swoją walizkę do „naszego” pokoju. Ja
idę do kuchni z nadzieją że znajdę tam chociażby jakieś
tabletki. Przeszukuję szafki, szuflady, ale jak na złość niczego
nie ma. Przypomina mi się coś, sięgam do kieszeni bluzy którą
mam na sobie, znajduję paczkę papierosów. Szybko wychodzę na
balkon, podpalam jednego i zaciągam tytoń do płuc. To musi mi na
razie wystarczyć. Mój brat wychodzi do mnie. Myślę że zaraz
będzie komentował, lecz on również wyciąga swojego papierosa.
-No co? Zgadza się, palę. - Oznajmia.
-Papierosy to sobie możesz palić.
-Rozumiem że ty próbowałeś już
wielu rzeczy.
-Może. - Mówię i po raz kolejny
zaciągam się a następnie wypuszczam dym z ust tworząc gęstą
chmurę.
-Chcę przeprosić. - Zaczyna.
-Przeprosić? - Dziwię się.
-Tak. Mimo wszystko nie powinienem cię
zostawiać. Jako twój brat powinienem wspierać cię wtedy,
tymczasem byłem dupkiem i wyjechałem. Nie zdziwię się jeśli mi
nie wybaczysz. - Tłumaczy z poczuciem winy i żalem.
-Wszystko zaczęło się ode mnie.
Jedynym winnym jestem tu ja. Fakt, zawiodłem się na tobie, ale...
wybaczam. - Wyrzucam z siebie w końcu.
-Naprawdę? Nawet nie wiesz ile to dla
mnie znaczy. - Odrzuca papierosa i przytula mnie, ściska dość
mocno ale odwzajemniam uścisk. Moc braci bliźniaków powraca.
-Muszę przyznać że czekałem na ten
moment. - Wyznaję.
-Ja też. Skoro już jesteśmy
pogodzeni to może opowiesz mi co się tu działo podczas mojej
nieobecności?
-Chodźmy do środka. - Mówię gasząc
i wyrzucając papierosa. Wchodzimy do mieszkania i siadamy na
kanapie.
-Więc? Znalazłeś sobie kogoś? A jak
nasi starzy znajomi? - Wypytuje.
-Nie znalazłem sobie nikogo, bo rzadko
kiedy wychodzę z domu. Tylko na siłownię i po tym od razu wracam.
Ze znajomymi zerwałem kontakt. Wszystko się zawaliło. Ale jak
widzisz da się z tym funkcjonować.
-Aż tak źle? Myślałem że udzielasz
się trochę w społeczeństwie. No nic, trzeba to zmienić.
-Ej ej ej, nic nie trzeba zmieniać.
Już mówiłem, tak jest dobrze, nie potrzebuję zmian.
-Owszem potrzebujesz, niedługo sam to
zrozumiesz.
-A co u ciebie? - Pewnie teraz się
zacznie wymienianie życiowych osiągnięć.
-Zacząłem studiować fotografię.
Dlatego wyjechałem, przyjęli mnie na dobry uniwersytet w Kanadzie.
Co do spraw sercowych... na razie jestem z Kianą. Ale wiesz jak to
ja, nie wytrzymam długo w jednym związku. A znajomi, jak znajomi
zawsze jacyś się znajdą.
-Beau mówił mi że znajdujesz się w
Kanadzie. Nawet namawiał mnie żebyśmy pojechali cię odwiedzić...
Nic z tego nie wyszło.
-Zauważyłem. - Odpowiada i wydobywa
lekki śmiech. Czuję się jak za dawnych czasów, kiedy wszystko
było takie kolorowe. Chwilę później rzeczywistość wraca i
nastaje szarość. On i ja, nigdy nie spodziewałem się że będziemy
aż tak zdystansowani, odsunięci. Jednak czuję tą iskrę naszego
połączenia. Siedzimy w ciszy. Nie wiem co powiedzieć, najchętniej
wziąłbym coś i zniknął choćby na moment. Poczekam aż Luke
zaśnie.
-Martwię się o ciebie. - Mówi.
-Nie zaczynaj. Wciąż tu jestem tak?
-To tylko kwestia czasu.
-Nie gadaj głupstw. Późno już,
idziemy spać? - W moim oku pojawia się błysk nadziei.
-Okej, jestem zmęczony. Ale będę
czuwać przez sen. - Ostrzega.
Po szybkich prysznicach wreszcie leżymy
w łóżkach. Patrzę na Luke'a, który znajduje się obok, od razu
przypomina mi się jak rzucaliśmy w siebie poduszkami, albo budziłem
go w nocy i rano różnymi sposobami.
-Ty też wspominasz? - Pyta.
-Nasza telepatia. - Śmieję się.
-Brakowało mi tego. - Oznajmia. Nie
wiem co odpowiedzieć. Tyle się zmieniło. Czy potrzebuję jego
obecności?
-Mi też. A teraz wybacz ale pójdę
już spać. - Mówię wymijająco i odwracam się tyłem do niego.
-Dobranoc. - Odpowiada, słyszę że
kręci się na łóżku. Szybciej, zasypiaj.
Po kilkunastu minutach jestem pewien że
śpi. Wychodzę po cichu z łóżka a następnie z pokoju. Udaję się
do łazienki. Z szafki wyciągam moją jakże ukochaną strzykawkę.
Na szczęście jest już w niej dawka heroiny. Szybko wykonuję
„zabieg”.
~Następnego dnia~
Budzi mnie chłodna podłoga. Wciąż
jestem w łazience. Natychmiast się zrywam. Myślałem że poszedłem
do łóżka, najwyraźniej nie. Nie wiem która godzina. Oby Luke
jeszcze spał. Wychodzę z łazienki i idę do naszego pokoju. Śpi,
ufff. Kładę się w swoim łóżku a następnie zasypiam.
Kolejną pobudkę robi mi mój brat.
Nie reaguję, nie mam zamiaru wstawać, nie wyspałem się.
Po chwili słyszę jak wychodzi i
przychodzi drugi raz. Czuję jak leje się na mnie coś zimnego...
lodowata woda. Kiedyś by mnie to bawiło ale teraz wstaje wściekły
(i mokry).
-Nie rozumiesz że chcę spać? -
Pytam.
-Jest już późno. - Wyjaśnia.
-No i co z tego? Daj mi spać i tyle.
Sam zadecyduję kiedy wstanę. A teraz jeśli masz zamiar mi
przeszkadzać to wyjdź. - Mówię zdenerwowany i nie czekając na
odpowiedź z powrotem kładę się i przykrywam kołdrą.
-Okej, jak chcesz. - Odpuszcza i
wychodzi. Już prawie zasypiam a ktoś wchodzi do pokoju. Zaraz mnie
coś trafi.
-Nie ma spania do tak późna. - To
Beau. Bierze i zrzuca ze mnie kołdrę, łapie za prześcieradło.
Luke który przyszedł łapie z drugiej strony i unoszą je wraz ze
mną do góry.
-Naprawdę? Nie macie co robić?
-Mamy, ale z tobą. - Wynoszą mnie do
salonu i rzucają na kanapę. Nie mam wyjścia, muszę wstać.
-A więc co wymyśliliście? - Pytam
udając zaciekawienie.
-Pamiętasz Daniela i Jamesa?
-Taa, raczej z pamięcią nie mam
problemów.
-Spotykamy się dziś z nimi. Jak za
dawnych czasów. - Mówi Luke.
-Jakoś nie mam ochoty. - Próbuję
wywikłać się z tego planu.
-Nie obchodzi nas to, idziesz i już. -
Zarządza Beau.
-Okej niech będzie. Ile mam czasu?
-Pół godziny.
-Idę się ogarnąć. - Udaję się do
łazienki. Automatycznie podchodzę do szafki. Nie... nie mogę tego
zrobić. Mimo wahań otwieram ją. Pustki. Przepraszam to żart?
Nerwowo przeszukuję wszystkie kąty. Nic nie ma. Od razu wracam do
chłopaków.
-Co się stało z moją szafką? -
Pytam wściekły.
-A no tak, postanowiliśmy zrobić małe
sprzątanie kiedy spałeś. - Wyjaśnia Beau.
-Co wy do cholery wyprawiacie? - Jestem
ku kresu wytrzymałości.
-Ratujemy cię.
-Skoro chcecie mnie ratować, to
oddajcie mi to co należy do mnie.
-Nie ma mowy. Masz coraz mniej czasu do
wyjścia.
Nic nie odpowiadając wracam do
łazienki i trzaskam drzwiami. Rozbieram się i wchodzę pod
prysznic. Może woda trochę mnie uspokoi.
Czuję spływające po moim ciele
strumienie. Muszę rozładować emocje więc uderzam w ścianę. Mam
tego dosyć. Muszę zdobyć nowy towar i znaleźć nową kryjówkę.
Na razie udam że już mi na tym nie zależy, mimo że ledwo co
wytrzymuję.
Kiedy udaje mi się skończyć moje
„szykowanie się” wracam do czekających braci.
-Jeśli padnę gdzieś po drodze, to
będzie wasza wina. - Mówię wychodząc z mieszkania. Beau zamyka je
na klucz.
-Aż tak źle? - Pyta Luke, patrzę na
niego błagalnie a on kiwa przecząco głową. Miałem nadzieję że
mi pomoże. Niestety.
Po kilkunastu minutach jesteśmy pod
barem do któregoś niegdyś bardzo często chodziliśmy. Wchodzimy
do środka.
Przy jednym ze stolików siedzą nasi
przyjaciele... chyba jeszcze przyjaciele. Dosiadamy się do nich.
Patrzą na mnie.
-Miło was widzieć? - Nie wiem co mogę
innego powiedzieć. Jestem przyszpilony ich wzrokiem.
-To zabrzmi gejowsko, ale tęskniliśmy.
- Wyznaje James.
-Tak to rzeczywiście brzmi gejowsko. -
Mówię i śmieję się. -Ja też tęskniłem. - Dodaję. Mimo
wszystko przytulamy się. Najpierw z Jamesem a potem z Danielem.
-No co? Nie można przytulić
chłopaków? Ja ich kocham. - James zwraca się do patrzących na nas
osób.
-Trochę więcej tolerancji ludzie. -
Wkracza Beau.
-Potrzebny jest pokój na świecie. -
Mówi głośno Luke i unosi do góry palce ułożone w
charakterystyczny znak. Parskamy śmiechem.
-Już nie będą się tu patrzeć. -
Stwierdzam.
-I dobrze.
-No więc? Co u was? - Pyta Daniel.
Zaczynamy rozmowę. Brakowało mi ich.
Widzę że mają do mnie dystans. Wydaje mi się że przesadzają. Aż
tak się nie zmieniłem. Po prostu... wyszedłem z wprawy.
Spędziliśmy razem kilka godzin, kiedy
wyszliśmy z baru musieliśmy pożartować trochę z ludzi na
mieście. Po raz kolejny czuję się jak za dawnych czasów.
Przeszkadza mi tylko ta cholerna żądza narkotyków.
James zaprosił nas na jutrzejsze
„przyjęcie” urodzinowe jego kuzyna. Ma być sporo ludzi, może
uda mi się znaleźć kogoś kto mi coś sprzeda.
~Następny dzień~
Jesteśmy już u Jamesa (to w jego domu
wszystko się odbywa). Goście powinni zaraz się schodzić.
Niecierpliwie wyczekuję rozkręcenia imprezy.
Kiedy już to następuje wkraczam i
podchodzę do chłopaka którego obserwowałem trochę. Nie myliłem
się, sprzedał mi jakieś tabletki, twierdzi że są niezłe i nawet
w dobrej cenie. Nareszcie coś. Schowałem je do kieszeni spodni i
wróciłem do chłopaków.
Siedzimy razem i jak kiedyś palimy
shishę. Tylko czekam aż będę mógł wziąć te prochy, ale jak
będę już w domu.
~Południe kolejnego dnia~
Nikt mnie nie budzi, robię to sam.
Orientuję się że nie jestem w swoim mieszkaniu lecz w domu
Jamesa... na podłodze dokładniej. Podnoszę się, obok mnie leży
Beau a naprzeciw Daniel. Czemu nie pamiętam końca imprezy? Chyba za
dużo wypiliśmy. Wychodzę na zewnątrz, rozglądam się... ja
piernicze z tym James będzie miał problem. Wszystko jest
porozrzucane, porozlewane. Dawno nie widziałem takiego burdelu...
Kiedy wszyscy wstali to oczywiście
musieli zjeść.
-Ja będę już się zbierał, nie
jestem głodny. - Oznajmiam.
-Czekaj, pójdę z tobą. - Reaguje
Luke.
-Niee, zostań. Spotkamy się w
mieszkaniu. - Próbuję go spławić.
-Zostawianie cię samego to nie jest
dobry pomysł. - Wtrąca się Beau.
-Nie potrzebuję niańki. Wychodzę,
cześć. - Robię to szybko, nim ktokolwiek zdąży się odezwać. Na
zewnątrz dotyka mnie powiew wiatru. Zaczyna mnie boleć głowa. Nie
dość że skacowany to zaraz będę jeszcze naćpany. Kiedy dochodzę
do bloku w którym mieszkam skręcam na jego tyły i zatrzymuję się
w miejscu w którym nikt mnie nie widzi. Wyciągam z kieszeni jedną
z kilku moich zdobyczy. Jest to jakiś skręt. Szybko go podpalam i
przykładam do ust.
~*~
Kiedy wracam do
rzeczywistości widzę że jest ciemno. Siedzę na chodniku. Ciekawe
która godzina, pewnie Luke już dawno wrócił, a mnie nie ma. Może
jeszcze ktoś mnie widział... jestem idiotą mogłem pomyśleć o
skutkach. Kurwa... Szybko wstaję. Orientuję się że jestem na
tyłach sąsiedniego bloku. Ja pierdole pewnie przechodziłem między
budynkami i ludzie mnie widzieli... Wracam do domu.
Drzwi były otwarte, widzę
że w salonie pali się światło. Luke chyba nie jest sam. Zaraz się
zacznie... Zdejmuję buty i wchodzę do pokoju. Popatrzyli na mnie.
-Wiesz która godzina? -
Pyta Beau a ja wybucham śmiechem. Zabrzmiał jak opiekuńcza matka
martwiąca się że jej dziecko późno wróciło do domu. -Co cię
tak bawi? Jest 2 w nocy.
-2 w nocy? - Pytam, natychmiast
poważnieje.
-Tak. Powiedz nam, gdzie byłeś?
-Na spacerze...
-Chyba obszedłeś całe miasto.
-Dobra Beau, to nasza wina. Trzeba było
za nim iść. To jest narkoman. Wiadomo że skorzysta z najbliższej
okazji. - Stwierdza Luke.
-Byłem tak skacowany że nawet nie
zauważyłem jak wyszedł! - Narzeka starszy brat.
Idę do łazienki ignorując ich.
Patrzę w lustro, na szczęście normalnie wyglądam... powiedzmy.
Kiedy wychodzę moi bracia są w kuchni
i rozmawiają. Postanawiam nie przejmować się nimi. Biorę laptopa
i siadam w salonie na kanapie. Uruchamiam go i otwieram przeglądarkę,
włączam różne strony. Chłopaki siadają koło mnie.
-Mam znowu cię przeszukać? - Pyta
chamsko Beau.
Dosyć tego. Odkładam laptopa.
Dosyć tego. Odkładam laptopa.
-Tylko spróbuj a już nigdy więcej
mnie nie zobaczysz. - Odpowiadam patrząc mu prosto w oczy srogim
wzrokiem.
-Po raz kolejny mówię... chcemy ci
pomóc.
-Nie potrzebuje waszej pieprzonej
opieki czy pomocy.
-Ciekawe co ty byś zrobił gdyby twój
brat bliźniak zaczął doprowadzać siebie coraz bliżej śmierci. -
Mówi Luke.
-A żebyście wiedzieli że czekam na
tą śmierć. - Wypowiadam mu prosto w twarz, wstaję nerwowo i po
minucie już nie ma mnie w mieszkaniu.
Jestem wściekły. Chyba naprawdę
muszę się wynieść żeby mieć spokój.
Sięgam do kieszeni. Wyciągam
pudełeczko z tabletkami, niestety tylko to mi zostało. Jest ich
chyba z 6. Mam nadzieję że mają niezłe działanie... Wysypuję
wszystkie na rękę i połykam. Może mnie trochę uspokoją.
Po kilkunastu minutach siedzenia pod
blokiem czuję że coś jest nie tak. Wstaję, zaczyna boleć mnie
głowa, tak jakby zaciskała się na niej jakaś obręcz, tracę
czucie w rękach a nogi ledwo co mnie utrzymują. Jednocześnie robi
mi się zimno i dostaję drgawek. O co chodzi? Nigdy czegoś takiego
nie miałem. Upadam na chodnik. W
tej chwili walczę z przytomnością którą za chwilę mogę stracić
Nie mam siły...
Ciemność.
Słyszę okropny szum. Co się
dzieje? Co zrobiłem?
Pojawiają się przebłyski.
Oślepiające światło, krzyki, jakieś twarze...
Ciemność.
Czuję okropny ból, zwijam się ale
ktoś siłą mnie prostuje. Znowu te światła.
-Robimy płukanie żołądka.
Natychmiast! - Słyszę męski głos.
Kto to? Niestety jakaś
niewytłumaczona siła nie pozwala mi się ruszać. Zaczynam
krzyczeć.
Ciemność.
Tym razem
całkowicie otwieram oczy. Ogarnia mnie przerażenie. Gdzie ja
jestem? Co mi zrobili?
-Obudził się. -
Mówi nieznajoma kobieta. Jakiś facet podchodzi do mnie i świeci
latarką po oczach.
-Witamy wśród
żywych panie Brooks. - Wita się kiedy przestaje świecić.
-Co się stało? -
Pytam.
-Jestem lekarzem.
Przedawkowałeś pewien lek. Jesteś w szpitalu. Ledwo co
uratowaliśmy ci życie. Masz szczęście. - Tłumaczy. Cholera teraz
trafię do pudła bo może mnie o coś oskarżą.
-Dodatkowo
wykryliśmy u ciebie sporą ilość różnego rodzaju narkotyków. -
Kontynuuje. Tego się obawiałem. -Posiadanie jakichkolwiek
narkotyków jest nielegalne. Na razie nie podam cię policji. Musisz
tu leżeć i wyzdrowieć. Jaki idiota mógł ci sprzedać
benzodiazepiny?
-Benzodiazepiny? -
Co ja kurwa wziąłem.
-To środki
działające przeciwlękowo i uspokajająco. Wziąłeś ich tyle że
to cud że żyjesz.
-Niech pan mi
uwierzy, wolałbym żeby mnie tu już nie było.
-Nie gadaj głupstw.
Twoi bracia tu są. To oni wezwali pogotowie i przyjechali razem z
tobą. Siedzieli i czekali przez całe 3 godziny ratowania cię.
-Ratowaliście mnie
3 godziny? - Nie dowierzam.
-Był problem z
usunięciem z ciebie tych wszystkich szkodników. Wciąż nie
rozumiem jak twój organizm wytrzymał tyle różnych narkotyków...
Przepraszam ale muszę iść do innego pacjenta. - Zawiadamia i
wychodzi. Pielęgniarka robi mi badania, a po nich następuje jeszcze
gorsza rzecz. Do sali wchodzą mi bracia. Patrzą na mnie, biorą
krzesła i siadają przy moim łóżku.
-Jak bardzo jesteś
pojebany żeby wziąć tyle tabletek? - Pyta Beau.
-Działałem pod
wpływem emocji. - Tłumaczę.
-Pierdolca nie
emocji. - Komentuje Luke.
-Nie wiedziałem że
tu wyląduje.
-To raczej
logiczne. Teraz z tym skończysz czy kolejnym razem chcesz trafić do
szpitalnej chłodni?
-To nie jest takie proste jak myślisz.
-To nie jest takie proste jak myślisz.
-Trafienie do chłodni? Jest bardzo
proste z twoją psychiką. - Beau jest naprawdę wkurzony.
-Chodziło mi o zakończenie ćpania.
-Jeśli chcesz to wszystko może stać
się proste.
-Nawet tutaj będziecie mnie męczyć?
-Nie nawet tylko właśnie tutaj.
-Dobra, chce odpocząć. - Może pójdą
sobie.
-Chyba wystarczająco długo
„odpoczywałeś” kiedy byłeś nieprzytomny!
-Wychodzicie czy mam zawołać
pielęgniarkę? - Typowy tekst pacjenta.
-Okej Beau chodź już, to nie ma
sensu. - Odpuszcza Luke. Beau wściekły wstaje z krzesełka i idzie
do drzwi.
-Przyjdźcie kiedy ochłoniecie. -
Proponuję a oni tylko spoglądają na mnie i wychodzą. Wreszcie
spokój.
Rozglądam się po sali. Na szczęście,
a może niestety jestem tu sam. Chce wstać i pójść rozejrzeć się
po szpitalu ale kiedy podnoszę się głowa zaczyna mnie strasznie
boleć, ponownie się kładę.
Mogłem się domyśleć że z tymi
tabletkami jest coś nie tak. Ale jestem przyzwyczajony że zawsze
mam sprawdzony towar.
Czuję pustkę w sobie. Lekarz powiedział że wszystko mi wypłukali... Muszę zapalić... ale nie mogę wstać a co dopiero wyjść.
Czuję pustkę w sobie. Lekarz powiedział że wszystko mi wypłukali... Muszę zapalić... ale nie mogę wstać a co dopiero wyjść.
Spróbuję jeszcze raz. Wstaję, głowa
wciąż mnie boli lecz ignoruje to i podchodzę do okna, razi mnie
słońce. Słyszę że drzwi od sali otwierają się, odwracam się i
widzę pielęgniarkę z jakimś facetem na wózku.
-Panie Brooks jeszcze nie wolno panu
wstawać! - Denerwuje się kiedy widzi mnie przy oknie.
-Już się kładę. - Odpowiadam i
wracam na łóżko.
-Niech pan pozna John'a Mansona,
będziecie dzielili razem salę. - Informuje. I zostawia nas samych
Mężczyzna podjeżdża do mnie. Na moje oko ma koło 40 lat.
-John. - Wita się serdecznie i wyciąga
do mnie rękę.
-Jai. - Odpowiadam i ściskam jego
dłoń.
-Miło mi poznać. Co się stało,
czemu tu jesteś? - Pyta zaciekawiony.
-A szkoda gadać.
-Opowiedz mi. - Zachęca.
-Przedawkowałem jakiś lek myśląc że
to dobry narkotyk.
-Ciężka sprawa. Jesteś może
uzależniony od narkotyków? - Trafia w dziesiątkę.
-Niestety tak.
-I wszystko jasne. Też przez to
przechodziłem. - Mówi.. Chwila, co?
-Naprawdę?
-Tak. To przez to wylądowałem teraz
na wózku. Paliłem marihuanę i wyszedłem na miasto... potrącił
mnie samochód. Szczęście że przeżyłem. Straciłem rodzinę,
przyjaciół... nikt nie chciał mnie znać.
-Przykro mi. - Odpowiadam zaskoczony
jego wyznaniem.
-Niech to będzie ostrzeżenie dla
ciebie. Czy naprawdę chcesz skończyć jak ja? Samotny kaleka?
-Jest mi to obojętne. I tak nie
potrafię wytrwać jednego dnia bez ćpania.
-Życie nie może być ci obojętne.
Masz rodzinę?
-Mam.
-Więc nad czym się zastanawiasz,
pomyśl o nich.
-W sumie to ciężko jest u nas,
jeszcze dodatkowo ja...
-Ratuj wszystko zanim będzie za późno.
-Muszę to przemyśleć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pierwsza część pierwszej historii! Zdecydowałam że będzie właśnie o Jai'u. Proszę o wyrozumiałość ponieważ mój sposób pisania nie jest zbyt dobry. Osobiście twierdzę że jest w miarę okej. Ciekawe co Wy twierdzicie...
Jeśli się podoba to komentujcie, udostępniajcie itd.
Jeśli nie to też napiszcie.
Jeśli nie to też napiszcie.
Niedługo, mam nadzieję że w tym albo w przyszłym tygodniu opublikuję drugą część!
Tak więc... WITAM NA MOIM BLOGU
God's Daughter

Omg genialne *-*
OdpowiedzUsuńSuper pomysł Jai narkoman jeszcze nie czytałam czegos takiego
To kochane że bracia tak się o niego troszczą
"pierdolca nie emocji " to rozwaliło system xD
Czekam na kolejną część
x x
To jest boskie! Masz wielki talent i piszesz tak ,że FF twojego autorstwa mogłabym czytac do końca życia. Twój styl pisania jest jednym z najlepszych jakie widziałam. ♥
OdpowiedzUsuńKiedy next? x
OdpowiedzUsuńNiestety wypadło mi kilka rzeczy i nie mogłam dokończyć drugiej części wcześniej ale postaram się żeby na ten weekend już była :)
UsuńOk, czekam z niecierpliwością :) Weny misiu x
Usuń58 yr old Financial Analyst Isabella Siney, hailing from Thorold enjoys watching movies like Donovan's Echo and Orienteering. Took a trip to Ha Long Bay and drives a Contour. kliknij na ta strone
OdpowiedzUsuń