John podjeżdża do swojego łóżka.
-Może pomóc ci jakoś? - Pytam widząc
jak patrzy się na łóżko.
-Myślę że przyda mi się pomoc.
Chciałbym się położyć.
Wstaję i podchodzę do niego. Unosi
się rękami do góry a ja przerzucam jego nogi na łóżko. Po
chwili już wygodnie leży. Wracam na swoje łóżko.
-Pieprzony ból. - Burczę pod nosem
czując ucisk w głowie.
-Utnę sobie drzemkę jeśli ci to nie
przeszkadza.
-Nie ma sprawy.
Zamyka oczy.
Naprawdę nie wiem co robić Nie chce
skończyć na wózku jak on. Może to jest znak... może powinienem z
tym skończyć. Mógłbym zacząć wszystko od nowa... Ale nie chce
kończyć z narkotykami.
Ktoś puka do drzwi a następnie
wchodzi. To moi bracia.
-Zapisujemy cię na odwyk. - Mówi
stanowczo Beau.
-Co?! Nie ma mowy! Nie zgadzam się! -
Protestuje.
-Gówno mnie to obchodzi. Już za
późno, przed chwilą dzwoniliśmy, jesteś na ich liście.
-Co kurwa robiliście?! Nie wierze! Po
prostu... Nienawidzę was! - Rzucam i wychodzę z sali. Nie obchodzi
mnie że nie mogę. Mijam ludzi i kieruję się do wyjścia na
podwórko. Wychodzę, czuję powiew świeżego powietrza, siadam na
pobliskiej ławce.
Jak ci idioci mogli to zrobić bez
mojej zgody... Przecież ja nie mogę iść na odwyk. Nie chcę...
-Hej... - To oni. Siadają koło mnie.
-Nie jestem gotowy na odwyk. - Mówię.
-Rozumiemy, ale trzeba było zrobić,
prędzej czy później. - Wyjaśnia Luke.
-Więc wybraliście prędzej.
-Z tego czego się dowiedzieliśmy to
najlepsza klinika. Wyleczyli tysiące osób z różnego typu
uzależnień.
-Zapisaliście mnie okej... ale ja nie
zamierzam zaprzestać tego czego zacząłem. - Odpowiadam stanowczo.
Właśnie przed chwilą zdecydowałem o
swoim życiu... ale zgadza się nie chce kończyć z narkotykami. To
moja decyzja.
-Jai...
-To kiedy mnie tam zabieracie? - Pytam.
-Za tydzień.
-Super. Czekam. - Uśmiecham się do
nich sztucznie, wstaję i odchodzę.
Zobaczymy kto jest silniejszy. Mój
nałóg czy banda kolesi z odwyku.
Wracam do szpitala.
~Tydzień później~
Już dziś jadę do piekła. Przez ten
czas kiedy jestem w domu na szczęście zdążyłem się napalić,
naćpać itd... Ale oczywiście wziąłem trochę towaru na zapas do
walizek. Zgadza się, muszę się tam przeprowadzić. Wciąż nie
wierzę w to co się dzieje.
-Beau czeka już w samochodzie. Bierz
walizkę i jedziemy. - Zawiadamia Luke wpadając do pokoju.
-Ty na serio myślisz że to dobry
pomysł? - Pytam mojego brata bliźniaka.
-Oczywiście. Pomogą ci. Zobaczysz. -
Zapewnia.
-Chcę tu zostać. - Postanawiam po
marudzić jak dziecko.
-Jai ogarnij się. Chodź już.
-No dobra... - Biorę walizkę i
wychodzimy.
Po kilku godzinach jazdy jesteśmy w
San Francisco. Stoimy przed ogromnym budynkiem przypominającym
szpital.
Wychodzi do nas jakaś kobieta.
-To nasz nowy podopieczny? - Pyta
wskazując na mnie.
-Tak. - Odpowiada Luke. A ona patrzy na
niego zdezorientowanym wzrokiem, pewnie dostrzegła nasze bliźniacze
podobieństwo.
-Wspaniale. Serdecznie witam na naszej
posesji. Zapraszam do środka. - Jest bardzo miła. Może nie będzie
tak źle...
Wchodzimy do środka. Serio zastanawiam
się czy nie trafiłem znów do szpitala.
Długie korytarze, drzwi z numerami,
niektóre mają małe okienka, widać przez nie wnętrze pokoi. W
niektórych siedzą ludzie w białych fartuchach. Zapewne moi nowi
koledzy...
Dochodzimy do recepcji.
-Mogą się panowie pożegnać z
bratem. - Mówi kobieta. Jej ton głosu jest zbyt miły.
-No to czas rozstania. Trzymaj się
bracie, będziemy cię odwiedzać najczęściej jak to możliwe. -
Mówi Beau.
-Odwiedziny odbywają się raz w
tygodniu. - Strofuje go nasza towarzyszka.
-Jakbyś czegoś potrzebował to mów.
- Dodaje Luke. -Będę tęsknił. Ale pamiętaj że wciąż masz nas.
Przytulają mnie oboje i wychodzą.
-Otrzymuje pan pokój 201, to drugie
piętro. Proszę za mną. - Wkurza mnie jej sztuczny głos. W
milczeniu idę za nią. Wchodzimy do windy a ona rusza.
Kiedy na liczniku wybija „2” drzwi
otwierają się.
-Teraz może pan już iść sam. Prosto
korytarzem. To karta wstępu. - Podaje mi prostokątny przedmiot.
Wychodzę. Idę przez ten przerażający
korytarz. Jak to było? Chyba 201. Patrzę na numery. 199, 200...
jest, 201. Przy drzwiach widzę jakby jakiś czytnik. Przykładam do
niego kartę, włącza się zielone światełko i drzwi otwierają, a
właściwie rozsuwają się. W środku jest jedno wąskie łóżko
przy ścianie i okno. Wszystko jest białe. Nic poza tym łóżkiem
nie ma. Pusty pokój. Dziwne...
Kiedy przekraczam próg drzwi
automatycznie zamykają się za mną. Nie spodziewałem się tego.
Odkładam walizkę i siadam na łóżku...
Strasznie twarde.
-Panie Brooks, zapraszamy do sali
rozmów znajdującej się na pierwszym piętrze. - Rozlega się
elektroniczny głos. Aż podskakuję. Dobiega z głośnika
umieszczonego na suficie.
Sala rozmów? Kurwa gdzie ja jestem.
Podchodzę do drzwi one znów same się
otwierają. Wracam do windy, zjeżdżam na pierwsze piętro. Cholera
teraz muszę znaleźć tą salę... Patrzę na napisy na drzwiach,
„Sala rozrywki”, „Sala rehabilitacji”, „Sala lekcyjna”,
tu są sale od wszystkiego? „Sala rozmów”... no to się teraz
zacznie. Pukam i wchodzę. Przy biurku siedzi jakiś facet w
okularach.
-Siadaj. - Mówi wskazując na krzesło
stojące naprzeciw niego. Wykonuję nakaz.
-Jestem dr. Holmes. Miło i cię
poznać. - Wita się. Od razu widzę że jest chamem. Nic nie
odpowiadam. Chyba się spodziewał tego braku odpowiedzi. Otwiera
teczkę i wyciąga z niej papiery.
-Jaidon Domenic Brooks. - Zaczyna
patrząc w jedną z kartek.
-Jai. - Mówię.
-Lat 20, status: narkoman. - Czyta
dalej. -No to witamy na odwyku. Wybijemy ci z główki te świństwa.
- Oznajmia dumnie a ja podśmiewam się.
Mierzy mnie wzrokiem i zbliża się.
-Jak wyjdziesz stąd nie tkniesz nawet
średnio szkodliwej gumy do żucia. - Mówi poważnie, jakże
denerwująco.
-Przekonamy się. - Posyłam mu
wyzywające spojrzenie.
-Zaczniemy od podania ci planu zajęć.
- Kontynuuje ignorując moje zachowanie. Wyciąga z teczki kolejną
kartkę i podaje mi.
-Ten budynek wygląda jak szpital,
podajecie mi plan lekcji jakbym był w szkole. Co jeszcze mnie czeka?
- Pytam śmiejąc się kpiąco.
-Masz niezły temperament. Większość
ludzi przychodząc tu płakało ze strachu. Trzeba będzie nad tobą
popracować.
-To wszystko? Mogę już iść? -
Naprawdę znudził mnie.
-Tak, możesz. Chcę tylko dodać że
każdy plan jest dostosowywany do nałogu. Teraz zaczynasz od 3
pozycji. - Oznajmia.
Wychodzę. Na korytarzu patrzę co jest
na tej pozycji, „Sprawność fizyczna”. Chociaż zacznę od
czegoś sensownego. Dobrze że nie zrezygnowałem z siłowni mimo
ćpania. Okej, pójdę się przebrać w coś sportowego i muszę iść
na „hale”.
Po kilkunastu minutach jestem na
ogromnej zabudowanej przestrzeni. I co teraz?
Podchodzi do mnie jakiś facet, również
ubrany na sportowo.
-Ty na zajęcia? - Pyta sztywno.
-Tak mam zapisane w planie. -
Odpowiadam.
-Zbiórka! Do szeregu! - Nagle zaczyna
krzyczeć. Na białej linii zbiera się grupka osób. Dołączam do
nich. Po sprawdzeniu listy, na której już nawet byłem dostaliśmy
rozkaz biegania. 10 kółek na rozgrzewkę. Więc zaczęliśmy. W
sumie z tego co widzę ci ludzie wyglądają normalnie, niektórzy
mogą mieć z 16 lat a inni z 25, różny podział wiekowy. Ale jest
to tylko mała część osób które się tu znajdują.
Kiedy kończymy biegać widzę że
jeden chłopak, chyba najmłodszy z nas, mdleje.
-Zabierzcie go. - Trener zwraca się do
ludzi pilnujących drzwi wejściowych, to jacyś ochroniarze.
Wykonują polecenie. Po chwili chłopaka
już nie ma. Ciekawe co z nim zrobią, pewnie też jest tu nie dawno
i ma zniszczoną, nienaprawioną kondycję.
-Jak widzicie jest z nami nowy. - Mówi
nauczyciel (nie wiem czy można go tak nazwać) wskazując na mnie.
-Trzeba go godnie przywitać. - Patrzy na mnie. Jak przywitać? O co
chodzi?
-Zagracie towarzyszko w koszykówkę. -
Wyjaśnia. Już myślałem że czeka mnie coś gorszego. Lubię
kosza.
Po skończonej grze, która była nieco
gorsza niż ta kiedy dawniej grałem ze swoimi znajomymi, wróciliśmy
do pokoi żeby się przebrać. Kiedy już się przebrałem sięgnąłem
do walizki, mam tam paczkę papierosów. Wieczorem wezmę coś
mocniejszego. Otwieram okno, podpalam papierosa, biorę go do ust,
zaciągam się i wypuszczam dym. O tak, nareszcie chociaż tyle.
Nagle włącza się jakiś głośny
alarm. Co jest do cholery?!
Do pokoju wbiega dwójka jakiś
napakowanych facetów. Jeden wyrywa mi papierosa a drugi łapie mnie
i przyciska do ściany mocno trzymając. Wyrywam się ale
bezskutecznie.
-Teraz pójdziesz z nami. - Mówi jeden
i odciąga mnie od ściany popychając w stronę drzwi. Dobra,
zobaczymy co mi zrobią.
Zaprowadzili mnie pod drzwi na których
pisze dr. Holmes. No proszę, nasze kolejne spotkanie. Wchodzę bez
pukania. On znowu siedzi przy biurku. Spogląda na mnie.
-Podejdź. - Wykonuję polecenie.
-Jesteś w ośrodku specjalistycznym. Panują tu pewne zasady. Mamy
ci pomóc wyjść z nałogu, a ty palisz sobie w pokoju papieroska? -
Jest wściekły.
-A czemu nie?
-Masz zakaz tknięcia czegokolwiek
innego niż my ci zaserwujemy. W pokoju masz zamontowany czujnik
dymu.
-Myślisz że będę przestrzegał tych
waszych głupich zasad? - Pytam z rozbawieniem.
-Będziesz. - Zapewnia.
-Mogę już iść? Chciałbym
kontynuować swoją wspaniałą terapię. - Mówię sarkastycznie.
-Ponieważ to twój pierwszy dzień,
obejdzie się bez kary. Następnym razem ci nie odpuszczę. Możesz
odejść.
Wreszcie. Wychodzę, kiedy docieram do
drzwi pokoju widzę że ktoś w nim jest. Szybko wchodzę, to tamci
faceci co tu wcześniej wtargnęli. Przeszukują moje rzeczy. No
jasne kurwa, nie ma sprawy. Podchodzę i wyrywam moją walizkę.
-Mogę wiedzieć co robicie?
-Musieliśmy sprawdzić czy nie masz
innych narkotyków, i wiesz co? Znaleźliśmy wszystko. - Odpowiada
jeden i pokazuje torebkę z wszystkimi moimi dragami. Ja pierdole...
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć
szybko wyszli. Zajebiście. Teraz nie mam źródła utrzymania.
Z wściekłości kopię nogę łóżka.
Patrzę na plan. Teraz przerwa
obiadowa. Muszę iść na stołówkę.
Więc idę. Zjeżdżam na parter, i
znów z trudem znajduję ogromną sale ze stolikami. Prawie wszystkie
zajęte. Siedzą przy nich grupki ludzi, rozmawiają, jedzą.
Podchodzę do ogromnego stołu z jedzeniem. Chyba mamy się częstować
czym chcemy... Okej, biorę talerz i nabieram sobie kilka owoców, z
tego wszystkiego straciłem apetyt. Znajduję pusty stolik i siadam
przy nim. Emocje wciąż mi nie opadły. Potrzebuję dawki czegoś,
sam nie wiem może heroina...
Moje przemyślenia przerywa dziewczyna
która siada naprzeciw mnie.
-Cześć. - Wita się zadziornie.
Rude włosy, blada cera, ciemnozielone
hipnotyzujące oczy, kolczyk w nosie, bardzo mocny makijaż, w sumie
ładna. Ale nie interesuję się dziewczynami.
Zabijam ją wzrokiem i nic nie
odpowiadam. Mam nadzieję że sobie pójdzie.
-Jesteś tu od niedawna prawda? -
Kontynuuje uparcie. Ignoruję ją. -Pomyślałam że może...
-Ty też jesteś tak popieprzona jak
wszyscy inni tutaj? - Przerywam jej i pytam zirytowany.
-Wydaje mi się że nie. - Odpowiada
zaintrygowana moim zachowaniem.
-Doprawdy? To zostaw mnie. - Mówię i
gryzę jabłko.
-Nazywam się Alissa a ty? - Uparta
laska.
-Jai. - Przedstawiam się niechętnie.
-Widzę że jesteś wkurwiony. Czemu? -
Jej ciekawość już mnie dobija.
-Chociażby dlatego że się tu
znalazłem.
-Jaki masz nałóg?
-Narkotyki. A ty? - Po co zapytałem?
Przecież w ogóle mnie to nie interesuje
-Też i jeszcze alkohol. Trzymają mnie
tu już 2 lata. Nawet sama nie wiem czemu, ale mam dosyć tego
cholernego ośrodka.
-2 lata? - Nie dowierzam. A co jeśli i
mnie będą tyle tu trzymać? Ogarnia mnie przerażenie.
-Niestety. Słyszałam alarm jakiś
czas temu. To u ciebie?
-Owszem.
-Pierwszy raz włączyli alarm
pomieszczeniowy na kogoś innego niż na mnie i moich kumpli. Co
zrobiłeś? - Pyta zaciekawiona.
-Zapaliłem papierosa. - Mówię
obojętnie. A ona zaczyna się śmiać.
-Ja kiedyś odpaliłam sobie jointa i
dodatkowo otworzyłam piwo. - Opowiada śmiejąc się na samo
wspomnienie.
Atmosfera między nami nieco się
rozluźnia.
-Skoro wielokrotnie włączają wam
alarm to jaką macie karę? - Nie wiem czy chce znać odpowiedź.
-Różnie... ale wolę o tym nie mówić.
- Odpowiada i zamyślona odwraca wzrok. Kurwa... chyba jest źle.
Patrzy na moje ręce.
-Zaczynasz być na głodzie. - Mówi.
-Co? - Zdziwiony podążam za jej
wzrokiem który pada na moje dłonie, nawet nie zauważyłem że
nerwowo stukam palcami o stolik. Wiem o tym, muszę coś wziąć, ale
nawet nie mam jak. Cholera, mój organizm potrzebuje narkotyku...
-Bądź na parterze o 22. Tylko uważaj,
kamery na korytarzach nie mogą cię zobaczyć. Zejdź schodami,
wtedy winda się nie uruchomi.
-Po co mam tam być? - Pytam
zdezorientowany.
-Po prostu przyjdź. - Odpowiada
stanowczo i odchodzi od mojego stolika.
Dopiero teraz zauważam jej styl, ma
kilka tatuaży na rękach, czarną koronkową bluzkę a właściwie
skrawek materiału, ciemną spódnice ledwo zakrywającą jej tyłek,
i glany, a jej rude włosy nadają wszystkiemu wybuchowego efektu. No
nieźle. Niby czemu mam się z nią spotkać w nocy? Coś mi mówi że
muszę to zrobić.
Reszta lekcji to jakieś wykłady o
szkodliwości narkotyków, oferty pomocy i inne gówna.
Wyjście potajemnie z tej budy było
jednym z najtrudniejszych zadań jakie musiałem kiedykolwiek
wykonać. Dobrze że kiedy spotkałem Alissę to łatwo wyszliśmy
gdyż ona zna budynek na pamięć. Wciąż nie mogę uwierzyć jak
kamery nas nie zauważyły.
Idziemy jakąś ścieżką, orientuję
się że za ośrodkiem jest las. Wchodzimy do niego.
-Witaj w naszym tajnym świecie. - Mówi
wskazując na pięciu chłopaków stojących na leśnej wolnej
przestrzeni.
Podchodzimy bliżej. Poznaję się ze
wszystkimi. Jest ich czterech, Tristan, Zed, Nate i Aiden. Każdy
jest wytatuowany i ma jakiś kolczyk. W sumie ja również posiadam
tatuaże ale mam mniej „rockowy” styl niż oni.
Podają mi skręta a ja zaciągając
się od razu czuję ulgę. To trochę zabawne... pierwszy dzień na
odwyku a ja już popełniam wykroczenia.
Do pokoju wracam koło 5 nad ranem, na
szczęście i tym razem kamery nie zarejestrowały mnie. Bez
trudności zasypiam.
Budzi mnie okropny budzik którego nie
nastawiałem. Skąd on się do cholery wziął?
-Panie Brooks. Pana zajęcia zaczynają
się za 15 minut. - Informuje pojebany elektroniczny głos. Staczam
się z łóżka biorę świeże ciuchy w rękę i wychodzę do
ogólnodostępnej łazienki o której dowiedziałem się od nowych
„kolegów”. Biorę prysznic, ogarniam się i wracam do pokoju po
plan lekcji. Dzień drugi czas zacząć...
~Tydzień później~
W sumie wcale nie jest tu tak źle
kiedy mam stały dostęp do narkotyków. Mam tylko dosyć słuchania
o tym jakie są szkodliwe i do czego prowadzą. Rozumiem że muszą
wybić mi to z głowy, ale bez przesady. Moi jakże kochani bracia
odwiedzili już mnie, ale na szczęście nie wiedzą że wciąż
biorę. Niech żyją spokojnie ze złudzeniem że chce się zmienić.
Po skończeniu wszystkich dzisiejszych
debilnych zajęć wróciłem do pokoju.
-Panie Brooks musi się pan zjawić
sali laboratoryjnej za 5 minut. - Informuje elektroniczny głos w
głośniku. Sala laboratoryjna? Nigdy tam nie byłem...
Dość szybko udało mi się do niej
trafić. W środku czeka na mnie Holmes.
-Witaj Jaidon. - Wita się.
-Nie mów tak do mnie. - Warczę. Nie
lubię mojego pełnego imienia.
-Będę mówił jak tylko będę
chciał. Poza tym ty nie powinieneś mówić do mnie jak do kolegi. -
Upomina.
-Po co mnie tu ściągnąłeś? -
Ignoruję jego uwagę.
-Musimy zrobić ci testy kontrolne. -
Wyjaśnia. A ja zamieram.
-Jakie kurwa testy? - Pytam
spanikowany.
-Na obecność narkotyków w twoim
organizmie rzecz jasna. Sprawdzimy czy masz coś jeszcze we krwi czy
już nie. - Mówi jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
-Nie potrzeba tego robić. - Próbuję
się wycofać. Robię krok w tył.
-Masz coś do ukrycia? - Pyta ze
złośliwym uśmieszkiem, a ja odwracam się do wyjścia, niestety
drogę zachodzi mi dwójka facetów.
-Dobra, róbcie te pieprzone testy. -
Nakazuję zrezygnowany.
-Siadaj tutaj. - Wskazuje na biały
fotel, wykonuję polecenie. -Połóż rękę na poręczy. Kate,
zaczynamy. - Zwraca się do kobiety ubranej jak pielęgniarka. Bierze
igłę i podchodzi do mnie, ustawia mi odpowiednio rękę i wykonuje
kolejne czynności pobierając krew. Już po mnie. Nie wiem co mi
zrobią. Kate wkłada próbkę do jakiegoś urządzenia i po chwili
otrzymuje wydruk, zapewne wyniki. Czyta kilkakrotnie zszokowana.
-Jak to możliwe... - Wydusza z siebie.
-O co chodzi? - Naciska Holmes.
-Poziom nikotyny, morfiny, heroiny
absurdalnie wysoko, ponad normę. - Oświadcza.
-W co ty sobie pogrywasz? - Pyta mnie
teraz już wściekły Holmes.
-Mówiłem że nie odpuszczę. -
Odpowiadam wyzywająco.
-Tym razem to ja ci nie odpuszczę.
Wracaj do pokoju. - Zarządza a ja zdziwiony wychodzę.
Co to było? Co mi zrobi? W sumie mam
wyjebane. Zrobi, co zrobi. Tymczasem ja idę na spotkanie z moimi
„ośrodkowymi przyjaciółmi”.
Gdy dołączam do nich w tym lesie co
zawsze od razu rozluźniam się.
-Nie uwierzycie co dzisiaj za akcja
była. - Zaczynam.
-O co chodzi? - Pyta zaciekawiona
Alissa.
-Zrobili mi testy i wykryli wszystko.
-Co ty pieprzysz? - Nie dowierza
Tristan.
-I wciąż tu jesteś? Nic ci nie
zrobili? - Dziwi się Nate.
-Jak widać nie. Holmes kazał mi po
prostu wracać do pokoju.
-Teraz musisz być ostrożny. Nie
wiadomo czym cię zaskoczą. - Ostrzega Zed.
-Pierdole to. Jeśli coś mi zrobią to
się wypisuję. - Oznajmiam i biorę papierosa do ust.
-Nie jestem pewien czy to tak łatwo
pójdzie. - Zastanawia się Aiden.
-Dzięki za wsparcie koledzy. -
Przewracam oczami.
-Hej, jakoś z tego wyjdziesz. Może
nie będzie tak źle. - Wtrąca się Alissa.
-Powiecie mi jakie wam dali kary? -
Nalegam.
-Stary, to drażliwy temat. - Próbuję
wywikłać się Nate.
-Gówno mnie to obchodzi, dalej,
mówcie.
-Dobra, ja powiem za wszystkich. -
Oznajmia Zed. -No więc... ja zostałem potraktowany paralizatorem...
nie chcesz znać tego cholernego uczucia. Alissę tak po prostu
pobili. Nate został zamknięty w małym pustym pokoju bez okien i
bez wody i jedzenia na tydzień, sam dziwi się jak to przeżył.
Tristana torturowali przez 3 dni. A Aidena głodzili dopóki jego
organizm przestał prawidłowo funkcjonować. - Opowiada a ja
krztuszę się dymem pierwszy raz od nie wiem jak długiego czasu.
Tak mnie tym zszokowali.
-To nie jest normalne. - Udaje mi się
wydusić.
-Ale jest prawdziwe. - Mówi Tristan.
-Jedyne z czego się cieszymy to to, że możemy tu przychodzić i
się zrelaksować z dala od tamtego pojebanego szajsu. - Dodaje.
-Rozumiem. Naprawdę nie wiem co
powiedzieć. To okropne co was spotkało.
Kiedy jestem już w pokoju nie mogę
przestać myśleć o tych karach... A co mi zrobią?
Zasypiam niespokojnie z tą myślą.
~Następny dzień~
Siedzimy z chłopakami i Alissą przy
jednym ze stolików na stołówce i jemy ten beznadziejny obiad. Mam
wrażenie że z dnia na dzień przyrządzają coraz gorsze rzeczy. Po
skończonym posiłku wracamy do pokoi na krótką przerwę jak
zwykle. Nagle zaczynam się źle czuć i czuje że coś podchodzi mi
do gardła, szybko wychodzę i idę do łazienki gdzie wymiotuję do
kibla. Wiedziałem że z tym jedzeniem było coś nie tak... tylko
czemu nikt inny nie robi tego samego co ja teraz?
Kiedy skończyłem wyczerpany znów
udałem się do pokoju. Po jakiś 10 minutach zaczęło być ze mną
coraz gorzej. Mam mgłę przed oczami i dzwoni mi w uszach. Zsuwam
się z łóżka na podłogę. Odcinam się od rzeczywistości.
Kiedy odzyskuję przytomność widzę
że ktoś się nade mną pochyla i przygląda. Od razu rozpoznaję tę
fałszywą twarz. Holmes.
-I co? Zmądrzałeś
trochę? - Pyta, wygląda na rozbawionego. Pieprzony kutas, to jego
sprawka.
Nie odpowiadam
tylko patrze na niego.
-No dalej, wstań.
- Rozkazuje. Nie robię tego. -Drake pomóż mu. - Zwraca się do
jego towarzysza. Który stał za nim. Ten wykonuje polecenie,
podchodzi do mnie i ciągnie za rękę do góry. Wstaję i opieram
się o ścianę, tylko tak będę mógł utrzymać równowagę.
-Posłuchaj szczeniaku, jeśli jeszcze
raz wykryjemy u ciebie narkotyki to gwarantuje że przez tydzień nie
będziesz miał kontaktu ze światem. - Grozi.
-Nie zostanę tu już za długo. Chce
się wypisać. - Odpowiadam walcząc z zamykającymi się powiekami.
Słyszę jego głośny śmiech.
-Przykro mi ale to niemożliwe.
Podpisałeś umowę w której była zgoda na rok pobytu tutaj. -
Oznajmia dumnie. Cholera, zapomniałem o tym.
-W takim razie zgłoszę cię gdzieś.
-Myślisz że nie mam dobrych
prawników? Poza tym, kto posłucha się narkomana?
-Co mi podałeś i kiedy? - Pytam,
czując narastający ból w głowie.
-Do twojej porcji obiadu kazałem podać
moje sekretne tabletki. - Wyjaśnia.
-Jesteś jakiś kurwa popierdolony. -
Stwierdzam słabym głosem.
-Trochę więcej szacunku proszę.
-To ty miej do mnie więcej szacunku,
nie możesz tak się teraz znęcać nade mną.
-Owszem mogę. - Mówi, podchodzi do
mnie i z całej siły uderza pięścią w brzuch. Ten cios powalił
mnie z powrotem na podłogę. Jestem kompletnie pozbawiony sił.
Słyszę jak moi „goście” wychodzą. A sam tak po prostu
zasypiam.
Budzi mnie jakże znienawidzony budzik.
Mam nadzieję że to cholerstwo zeszło ze mnie. Wstaję z podłogi.
Wita mnie wirowanie pokoju i znów ból głowy. Kiedy pokój
przestaje wirować wychodzę na korytarz. Trzymając się za głowę
mijam kilka dziewczyn. Wreszcie docieram do łazienki, patrzę w
lustro, widzę że jestem trochę blady i mam zmęczone, podkrążone
oczy. To ma być ta kara? Jestem przyzwyczajony do tego typu „zejść”.
No ale mimo to okropnie się czuje.
Ogarniam się w miarę możliwości i
wychodzę na pierwsze zajęcia. To chyba trening umysłu...
zajebiście przecież w tym momencie prawie w ogóle nie myślę.
Kiedy nadszedł czas obiadu idę na
stołówkę i znów łapie się za głowę słysząc ten hałas.
Odnajduję chłopaków i Alissę i dosiadam się do stolika.
-Stary co jest? Wczoraj nie
przyszedłeś. I wyglądasz jakby coś cię potrąciło. - Zaczyna
Nate.
-To moja kara. - Tylko tyle udaje mi
się powiedzieć. Głowa aż mi pulsuje, nie jestem w stanie
normalnie funkcjonować. Chowam twarz w dłoniach.
-Kazali cię potrącić?! Czym? -
Żartuje. Naprawdę nie do śmiechu mi teraz.
-Ogarnij się idioto. Co ci zrobili? -
Pyta ze współczuciem Tristan.
Opowiadam im wszystko.
-Widzę że Holmes ma nowe metody. -
Komentuje Zed.
-Tak, ale wiecie co? Zjem jedzenie
które tu podają. Pokażę że nie boję się. - Oznajmiam.
Po zajęciach jak zwykle spotykamy się
w lesie. Nie zmierzam przestać brać przez jakąś karę.
~2 dni później~
Wczoraj znów podali mi coś, to trochę
zabawne bo myślą że nie wytrzymam tego, a to nieprawda.
Dużo myślałem i wymyśliłem pewien
plan.
-Słuchajcie, mam propozycje. -
Zaczynam kiedy wraz z chłopakami i Alissą jesteśmy w naszym
miejscu. Wszyscy z zaciekawieniem przyglądają mi się.
-Mimo że nie jestem tu tak długo jak
wy zdążyłem zaznać charakterku tego popieprzonego odwyku i nie
zamierzam tu dłużej zostawać. - Kontynuuję.
-Co masz na myśli?
-Raz wyjdziemy i już nigdy nie
wrócimy. - Wyjaśniam.
-Całkiem cie pojebało? - Pyta z
niedowierzaniem Alissa.
-Nie chcecie stąd uciec? Wolicie
męczyć się w tym psychiatryku?
-To nie wypali. Znajdą nas zanim
zdążymy wyjść. - Stwierdza Aiden.
-Jakoś do tej pory nie zauważyli że
wychodzimy. Poza tym wyjdziemy tym wyjściem co zawsze, przecież ten
las musi mieć koniec, gdzieś na pewno nas doprowadzi. - Próbuję
ich namówić.
-Nie warto ryzykować. - Stwierdza
Tristan.
-Nikt nie chce? - Pytam ostatecznie
patrząc na każdego po kolei. Nikt nie wyraża chęci.
-W takim razie sam uciekam. -
Oznajmiam, wyrzucam dopalonego papierosa i wracam do budynku.
Tak, zrobię to.
Pakuję wszystkie moje rzeczy do torby
w której je przywiozłem. Kiedy kończę wychodzę tradycyjnie
niezauważony. W lesie jest pusto. Znajduję ścieżkę i zaczynam
nią iść.
-Hej Jai! - Słyszę wołanie. Odwracam
się. Widzę paczkę moich znajomych którzy jeszcze niedawno nie
chcieli iść. Doganiają mnie.
-Chyba nie myślałeś że puścimy cię
samego? - Pyta Alissa trzymając sporą torbę na ramieniu.
-Są w życiu rzeczy których się
żałuje. Ja nie chcę tego przegapić. - Mówi Nate.
-Ale będą jaja jak zobaczą że nas
nie ma. - Stwierdza rozbawiony Aiden.
-Czekałem na ten moment. - Dodaje Zed.
Ruszamy przed siebie. Idziemy przez
długi czas. Aż w końcu ścieżka oraz las kończą się i przed
nami znajduje się ogromna autostrada. Czekamy aż nadjedzie jakiś
sensowny samochód czy coś. Szczęście nam dopisuje bo przejeżdża
autobus, który nas zauważa i zatrzymuje się. Wsiadamy.
Uciekliśmy.
Po drodze zadzwoniłem do moich
braci... ich reakcja była bezcenna.
Ostatecznie to my zostaliśmy pozwani
do sądu o niedotrzymanie umowy, lecz wygraliśmy tą sprawę,
ponieważ wszyscy zbuntowali się przeciwko Holmesowi i jak się
okazało, wcale nie ma takiego świetnego prawnika.
A co ze mną?
Skończyłem z ćpaniem. Luke i Beau
uświadomili mi ile tracę. Spotkałem się z mamą po latach,
pogodziliśmy się. Odzyskałem też przyjaciół a ze znajomymi z
odwyku nadal utrzymuję kontakt. No i wciąż jestem zaskoczony że
udało mi się wygrać z tym nałogiem, ale jak widać wszystko jest
możliwe. Trzeba tylko wierzyć w siebie i mieć niezbity cel.
Czy żałuję że popadłem w nałóg?
Właściwie to nie, była to jakaś
odmiana w moim życiu. Coś nowego, ciekawego... Jednak póki co nie
chcę do tego wracać. Chyba wystarczająco nabrałem się tych
wszystkich, jak to inni ujmują „świństw”.
Ja, Jai Brooks do niedawna narkoman,
dziś jestem szczęśliwy mając normalne życie, jakiego możecie mi
pozazdrościć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak oto mam za sobą pierwszą historię!
Szczerze uważam że trochę zepsułam drugą część... no ale może się spodobała, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Kolejna historia pojawi się za jakiś czas, naprawdę nie potrafię określić ile mi to zajmie. Ale stale będę ją tworzyć. O kim będzie? To się okaże wkrótce.
Proszę was o zostawianie komentarzy, to dla mnie naprawdę ważne. Dziękuję tym osobom które pod poprzednią częścią zostawiły po sobie ślad. Nie spodziewałam się że w ogóle ktokolwiek skomentuje.
To tyle z mojej notki. Tak więc jeszcze raz witam was na moim nowym blogu! Mam nadzieję że się dogadamy i takie tam.
Lots of love,
God's daughter xx

Przeczytałam już dawno na wattpadzie, a zapomniałam tutaj skomentować.
OdpowiedzUsuńTrochę chore to co oni robili na tym odwyku. Od razu nie pasował mi ten facet, wiedziałam że coś z nim nie tak.
Jai żądny przygód... ale przynajmniej przyznał się, że tego nie żałuje. Szczerość to podstawa XD
Dobrze, że zdecydował się uciec.
Fajny pomysł na shota. Czekam na kolejnego, jestem ciekawa co wymyślisz tym razem
avia xx