30 grudnia 2015

Stay high (cz.2) / Jai Brooks





John podjeżdża do swojego łóżka.
-Może pomóc ci jakoś? - Pytam widząc jak patrzy się na łóżko.
-Myślę że przyda mi się pomoc. Chciałbym się położyć.
Wstaję i podchodzę do niego. Unosi się rękami do góry a ja przerzucam jego nogi na łóżko. Po chwili już wygodnie leży. Wracam na swoje łóżko.
-Pieprzony ból. - Burczę pod nosem czując ucisk w głowie.
-Utnę sobie drzemkę jeśli ci to nie przeszkadza.
-Nie ma sprawy.
Zamyka oczy.

Naprawdę nie wiem co robić Nie chce skończyć na wózku jak on. Może to jest znak... może powinienem z tym skończyć. Mógłbym zacząć wszystko od nowa... Ale nie chce kończyć z narkotykami.
Ktoś puka do drzwi a następnie wchodzi. To moi bracia.
-Zapisujemy cię na odwyk. - Mówi stanowczo Beau.
-Co?! Nie ma mowy! Nie zgadzam się! - Protestuje.
-Gówno mnie to obchodzi. Już za późno, przed chwilą dzwoniliśmy, jesteś na ich liście.
-Co kurwa robiliście?! Nie wierze! Po prostu... Nienawidzę was! - Rzucam i wychodzę z sali. Nie obchodzi mnie że nie mogę. Mijam ludzi i kieruję się do wyjścia na podwórko. Wychodzę, czuję powiew świeżego powietrza, siadam na pobliskiej ławce.
Jak ci idioci mogli to zrobić bez mojej zgody... Przecież ja nie mogę iść na odwyk. Nie chcę...

-Hej... - To oni. Siadają koło mnie.
-Nie jestem gotowy na odwyk. - Mówię.
-Rozumiemy, ale trzeba było zrobić, prędzej czy później. - Wyjaśnia Luke.
-Więc wybraliście prędzej.
-Z tego czego się dowiedzieliśmy to najlepsza klinika. Wyleczyli tysiące osób z różnego typu uzależnień.
-Zapisaliście mnie okej... ale ja nie zamierzam zaprzestać tego czego zacząłem. - Odpowiadam stanowczo.
Właśnie przed chwilą zdecydowałem o swoim życiu... ale zgadza się nie chce kończyć z narkotykami. To moja decyzja.
-Jai...
-To kiedy mnie tam zabieracie? - Pytam.
-Za tydzień.
-Super. Czekam. - Uśmiecham się do nich sztucznie, wstaję i odchodzę.
Zobaczymy kto jest silniejszy. Mój nałóg czy banda kolesi z odwyku.
Wracam do szpitala.

~Tydzień później~
Już dziś jadę do piekła. Przez ten czas kiedy jestem w domu na szczęście zdążyłem się napalić, naćpać itd... Ale oczywiście wziąłem trochę towaru na zapas do walizek. Zgadza się, muszę się tam przeprowadzić. Wciąż nie wierzę w to co się dzieje.
-Beau czeka już w samochodzie. Bierz walizkę i jedziemy. - Zawiadamia Luke wpadając do pokoju.
-Ty na serio myślisz że to dobry pomysł? - Pytam mojego brata bliźniaka.
-Oczywiście. Pomogą ci. Zobaczysz. - Zapewnia.
-Chcę tu zostać. - Postanawiam po marudzić jak dziecko.
-Jai ogarnij się. Chodź już.
-No dobra... - Biorę walizkę i wychodzimy.

Po kilku godzinach jazdy jesteśmy w San Francisco. Stoimy przed ogromnym budynkiem przypominającym szpital.
Wychodzi do nas jakaś kobieta.
-To nasz nowy podopieczny? - Pyta wskazując na mnie.
-Tak. - Odpowiada Luke. A ona patrzy na niego zdezorientowanym wzrokiem, pewnie dostrzegła nasze bliźniacze podobieństwo.
-Wspaniale. Serdecznie witam na naszej posesji. Zapraszam do środka. - Jest bardzo miła. Może nie będzie tak źle...
Wchodzimy do środka. Serio zastanawiam się czy nie trafiłem znów do szpitala.
Długie korytarze, drzwi z numerami, niektóre mają małe okienka, widać przez nie wnętrze pokoi. W niektórych siedzą ludzie w białych fartuchach. Zapewne moi nowi koledzy...
Dochodzimy do recepcji.
-Mogą się panowie pożegnać z bratem. - Mówi kobieta. Jej ton głosu jest zbyt miły.
-No to czas rozstania. Trzymaj się bracie, będziemy cię odwiedzać najczęściej jak to możliwe. - Mówi Beau.
-Odwiedziny odbywają się raz w tygodniu. - Strofuje go nasza towarzyszka.
-Jakbyś czegoś potrzebował to mów. - Dodaje Luke. -Będę tęsknił. Ale pamiętaj że wciąż masz nas.
Przytulają mnie oboje i wychodzą.
-Otrzymuje pan pokój 201, to drugie piętro. Proszę za mną. - Wkurza mnie jej sztuczny głos. W milczeniu idę za nią. Wchodzimy do windy a ona rusza.
Kiedy na liczniku wybija „2” drzwi otwierają się.
-Teraz może pan już iść sam. Prosto korytarzem. To karta wstępu. - Podaje mi prostokątny przedmiot.
Wychodzę. Idę przez ten przerażający korytarz. Jak to było? Chyba 201. Patrzę na numery. 199, 200... jest, 201. Przy drzwiach widzę jakby jakiś czytnik. Przykładam do niego kartę, włącza się zielone światełko i drzwi otwierają, a właściwie rozsuwają się. W środku jest jedno wąskie łóżko przy ścianie i okno. Wszystko jest białe. Nic poza tym łóżkiem nie ma. Pusty pokój. Dziwne...
Kiedy przekraczam próg drzwi automatycznie zamykają się za mną. Nie spodziewałem się tego.
Odkładam walizkę i siadam na łóżku... Strasznie twarde.
-Panie Brooks, zapraszamy do sali rozmów znajdującej się na pierwszym piętrze. - Rozlega się elektroniczny głos. Aż podskakuję. Dobiega z głośnika umieszczonego na suficie.
Sala rozmów? Kurwa gdzie ja jestem.
Podchodzę do drzwi one znów same się otwierają. Wracam do windy, zjeżdżam na pierwsze piętro. Cholera teraz muszę znaleźć tą salę... Patrzę na napisy na drzwiach, „Sala rozrywki”, „Sala rehabilitacji”, „Sala lekcyjna”, tu są sale od wszystkiego? „Sala rozmów”... no to się teraz zacznie. Pukam i wchodzę. Przy biurku siedzi jakiś facet w okularach.
-Siadaj. - Mówi wskazując na krzesło stojące naprzeciw niego. Wykonuję nakaz.
-Jestem dr. Holmes. Miło i cię poznać. - Wita się. Od razu widzę że jest chamem. Nic nie odpowiadam. Chyba się spodziewał tego braku odpowiedzi. Otwiera teczkę i wyciąga z niej papiery.
-Jaidon Domenic Brooks. - Zaczyna patrząc w jedną z kartek.
-Jai. - Mówię.
-Lat 20, status: narkoman. - Czyta dalej. -No to witamy na odwyku. Wybijemy ci z główki te świństwa. - Oznajmia dumnie a ja podśmiewam się.
Mierzy mnie wzrokiem i zbliża się.
-Jak wyjdziesz stąd nie tkniesz nawet średnio szkodliwej gumy do żucia. - Mówi poważnie, jakże denerwująco.
-Przekonamy się. - Posyłam mu wyzywające spojrzenie.
-Zaczniemy od podania ci planu zajęć. - Kontynuuje ignorując moje zachowanie. Wyciąga z teczki kolejną kartkę i podaje mi.
-Ten budynek wygląda jak szpital, podajecie mi plan lekcji jakbym był w szkole. Co jeszcze mnie czeka? - Pytam śmiejąc się kpiąco.
-Masz niezły temperament. Większość ludzi przychodząc tu płakało ze strachu. Trzeba będzie nad tobą popracować.
-To wszystko? Mogę już iść? - Naprawdę znudził mnie.
-Tak, możesz. Chcę tylko dodać że każdy plan jest dostosowywany do nałogu. Teraz zaczynasz od 3 pozycji. - Oznajmia.
Wychodzę. Na korytarzu patrzę co jest na tej pozycji, „Sprawność fizyczna”. Chociaż zacznę od czegoś sensownego. Dobrze że nie zrezygnowałem z siłowni mimo ćpania. Okej, pójdę się przebrać w coś sportowego i muszę iść na „hale”.

Po kilkunastu minutach jestem na ogromnej zabudowanej przestrzeni. I co teraz?
Podchodzi do mnie jakiś facet, również ubrany na sportowo.
-Ty na zajęcia? - Pyta sztywno.
-Tak mam zapisane w planie. - Odpowiadam.
-Zbiórka! Do szeregu! - Nagle zaczyna krzyczeć. Na białej linii zbiera się grupka osób. Dołączam do nich. Po sprawdzeniu listy, na której już nawet byłem dostaliśmy rozkaz biegania. 10 kółek na rozgrzewkę. Więc zaczęliśmy. W sumie z tego co widzę ci ludzie wyglądają normalnie, niektórzy mogą mieć z 16 lat a inni z 25, różny podział wiekowy. Ale jest to tylko mała część osób które się tu znajdują.
Kiedy kończymy biegać widzę że jeden chłopak, chyba najmłodszy z nas, mdleje.
-Zabierzcie go. - Trener zwraca się do ludzi pilnujących drzwi wejściowych, to jacyś ochroniarze.
Wykonują polecenie. Po chwili chłopaka już nie ma. Ciekawe co z nim zrobią, pewnie też jest tu nie dawno i ma zniszczoną, nienaprawioną kondycję.
-Jak widzicie jest z nami nowy. - Mówi nauczyciel (nie wiem czy można go tak nazwać) wskazując na mnie. -Trzeba go godnie przywitać. - Patrzy na mnie. Jak przywitać? O co chodzi?
-Zagracie towarzyszko w koszykówkę. - Wyjaśnia. Już myślałem że czeka mnie coś gorszego. Lubię kosza.

Po skończonej grze, która była nieco gorsza niż ta kiedy dawniej grałem ze swoimi znajomymi, wróciliśmy do pokoi żeby się przebrać. Kiedy już się przebrałem sięgnąłem do walizki, mam tam paczkę papierosów. Wieczorem wezmę coś mocniejszego. Otwieram okno, podpalam papierosa, biorę go do ust, zaciągam się i wypuszczam dym. O tak, nareszcie chociaż tyle.
Nagle włącza się jakiś głośny alarm. Co jest do cholery?!
Do pokoju wbiega dwójka jakiś napakowanych facetów. Jeden wyrywa mi papierosa a drugi łapie mnie i przyciska do ściany mocno trzymając. Wyrywam się ale bezskutecznie.
-Teraz pójdziesz z nami. - Mówi jeden i odciąga mnie od ściany popychając w stronę drzwi. Dobra, zobaczymy co mi zrobią.
Zaprowadzili mnie pod drzwi na których pisze dr. Holmes. No proszę, nasze kolejne spotkanie. Wchodzę bez pukania. On znowu siedzi przy biurku. Spogląda na mnie.
-Podejdź. - Wykonuję polecenie. -Jesteś w ośrodku specjalistycznym. Panują tu pewne zasady. Mamy ci pomóc wyjść z nałogu, a ty palisz sobie w pokoju papieroska? - Jest wściekły.
-A czemu nie?
-Masz zakaz tknięcia czegokolwiek innego niż my ci zaserwujemy. W pokoju masz zamontowany czujnik dymu.
-Myślisz że będę przestrzegał tych waszych głupich zasad? - Pytam z rozbawieniem.
-Będziesz. - Zapewnia.
-Mogę już iść? Chciałbym kontynuować swoją wspaniałą terapię. - Mówię sarkastycznie.
-Ponieważ to twój pierwszy dzień, obejdzie się bez kary. Następnym razem ci nie odpuszczę. Możesz odejść.
Wreszcie. Wychodzę, kiedy docieram do drzwi pokoju widzę że ktoś w nim jest. Szybko wchodzę, to tamci faceci co tu wcześniej wtargnęli. Przeszukują moje rzeczy. No jasne kurwa, nie ma sprawy. Podchodzę i wyrywam moją walizkę.
-Mogę wiedzieć co robicie?
-Musieliśmy sprawdzić czy nie masz innych narkotyków, i wiesz co? Znaleźliśmy wszystko. - Odpowiada jeden i pokazuje torebkę z wszystkimi moimi dragami. Ja pierdole...
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć szybko wyszli. Zajebiście. Teraz nie mam źródła utrzymania.
Z wściekłości kopię nogę łóżka.
Patrzę na plan. Teraz przerwa obiadowa. Muszę iść na stołówkę.
Więc idę. Zjeżdżam na parter, i znów z trudem znajduję ogromną sale ze stolikami. Prawie wszystkie zajęte. Siedzą przy nich grupki ludzi, rozmawiają, jedzą. Podchodzę do ogromnego stołu z jedzeniem. Chyba mamy się częstować czym chcemy... Okej, biorę talerz i nabieram sobie kilka owoców, z tego wszystkiego straciłem apetyt. Znajduję pusty stolik i siadam przy nim. Emocje wciąż mi nie opadły. Potrzebuję dawki czegoś, sam nie wiem może heroina...
Moje przemyślenia przerywa dziewczyna która siada naprzeciw mnie.
-Cześć. - Wita się zadziornie.
Rude włosy, blada cera, ciemnozielone hipnotyzujące oczy, kolczyk w nosie, bardzo mocny makijaż, w sumie ładna. Ale nie interesuję się dziewczynami.
Zabijam ją wzrokiem i nic nie odpowiadam. Mam nadzieję że sobie pójdzie.
-Jesteś tu od niedawna prawda? - Kontynuuje uparcie. Ignoruję ją. -Pomyślałam że może...
-Ty też jesteś tak popieprzona jak wszyscy inni tutaj? - Przerywam jej i pytam zirytowany.
-Wydaje mi się że nie. - Odpowiada zaintrygowana moim zachowaniem.
-Doprawdy? To zostaw mnie. - Mówię i gryzę jabłko.
-Nazywam się Alissa a ty? - Uparta laska.
-Jai. - Przedstawiam się niechętnie.
-Widzę że jesteś wkurwiony. Czemu? - Jej ciekawość już mnie dobija.
-Chociażby dlatego że się tu znalazłem.
-Jaki masz nałóg?
-Narkotyki. A ty? - Po co zapytałem? Przecież w ogóle mnie to nie interesuje
-Też i jeszcze alkohol. Trzymają mnie tu już 2 lata. Nawet sama nie wiem czemu, ale mam dosyć tego cholernego ośrodka.
-2 lata? - Nie dowierzam. A co jeśli i mnie będą tyle tu trzymać? Ogarnia mnie przerażenie.
-Niestety. Słyszałam alarm jakiś czas temu. To u ciebie?
-Owszem.
-Pierwszy raz włączyli alarm pomieszczeniowy na kogoś innego niż na mnie i moich kumpli. Co zrobiłeś? - Pyta zaciekawiona.
-Zapaliłem papierosa. - Mówię obojętnie. A ona zaczyna się śmiać.
-Ja kiedyś odpaliłam sobie jointa i dodatkowo otworzyłam piwo. - Opowiada śmiejąc się na samo wspomnienie.
Atmosfera między nami nieco się rozluźnia.
-Skoro wielokrotnie włączają wam alarm to jaką macie karę? - Nie wiem czy chce znać odpowiedź.
-Różnie... ale wolę o tym nie mówić. - Odpowiada i zamyślona odwraca wzrok. Kurwa... chyba jest źle. Patrzy na moje ręce.
-Zaczynasz być na głodzie. - Mówi.
-Co? - Zdziwiony podążam za jej wzrokiem który pada na moje dłonie, nawet nie zauważyłem że nerwowo stukam palcami o stolik. Wiem o tym, muszę coś wziąć, ale nawet nie mam jak. Cholera, mój organizm potrzebuje narkotyku...
-Bądź na parterze o 22. Tylko uważaj, kamery na korytarzach nie mogą cię zobaczyć. Zejdź schodami, wtedy winda się nie uruchomi.
-Po co mam tam być? - Pytam zdezorientowany.
-Po prostu przyjdź. - Odpowiada stanowczo i odchodzi od mojego stolika.
Dopiero teraz zauważam jej styl, ma kilka tatuaży na rękach, czarną koronkową bluzkę a właściwie skrawek materiału, ciemną spódnice ledwo zakrywającą jej tyłek, i glany, a jej rude włosy nadają wszystkiemu wybuchowego efektu. No nieźle. Niby czemu mam się z nią spotkać w nocy? Coś mi mówi że muszę to zrobić.
Reszta lekcji to jakieś wykłady o szkodliwości narkotyków, oferty pomocy i inne gówna.

Wyjście potajemnie z tej budy było jednym z najtrudniejszych zadań jakie musiałem kiedykolwiek wykonać. Dobrze że kiedy spotkałem Alissę to łatwo wyszliśmy gdyż ona zna budynek na pamięć. Wciąż nie mogę uwierzyć jak kamery nas nie zauważyły.
Idziemy jakąś ścieżką, orientuję się że za ośrodkiem jest las. Wchodzimy do niego.
-Witaj w naszym tajnym świecie. - Mówi wskazując na pięciu chłopaków stojących na leśnej wolnej przestrzeni.
Podchodzimy bliżej. Poznaję się ze wszystkimi. Jest ich czterech, Tristan, Zed, Nate i Aiden. Każdy jest wytatuowany i ma jakiś kolczyk. W sumie ja również posiadam tatuaże ale mam mniej „rockowy” styl niż oni.
Podają mi skręta a ja zaciągając się od razu czuję ulgę. To trochę zabawne... pierwszy dzień na odwyku a ja już popełniam wykroczenia.
Do pokoju wracam koło 5 nad ranem, na szczęście i tym razem kamery nie zarejestrowały mnie. Bez trudności zasypiam.

Budzi mnie okropny budzik którego nie nastawiałem. Skąd on się do cholery wziął?
-Panie Brooks. Pana zajęcia zaczynają się za 15 minut. - Informuje pojebany elektroniczny głos. Staczam się z łóżka biorę świeże ciuchy w rękę i wychodzę do ogólnodostępnej łazienki o której dowiedziałem się od nowych „kolegów”. Biorę prysznic, ogarniam się i wracam do pokoju po plan lekcji. Dzień drugi czas zacząć...

~Tydzień później~
W sumie wcale nie jest tu tak źle kiedy mam stały dostęp do narkotyków. Mam tylko dosyć słuchania o tym jakie są szkodliwe i do czego prowadzą. Rozumiem że muszą wybić mi to z głowy, ale bez przesady. Moi jakże kochani bracia odwiedzili już mnie, ale na szczęście nie wiedzą że wciąż biorę. Niech żyją spokojnie ze złudzeniem że chce się zmienić.
Po skończeniu wszystkich dzisiejszych debilnych zajęć wróciłem do pokoju.
-Panie Brooks musi się pan zjawić sali laboratoryjnej za 5 minut. - Informuje elektroniczny głos w głośniku. Sala laboratoryjna? Nigdy tam nie byłem...
Dość szybko udało mi się do niej trafić. W środku czeka na mnie Holmes.
-Witaj Jaidon. - Wita się.
-Nie mów tak do mnie. - Warczę. Nie lubię mojego pełnego imienia.
-Będę mówił jak tylko będę chciał. Poza tym ty nie powinieneś mówić do mnie jak do kolegi. - Upomina.
-Po co mnie tu ściągnąłeś? - Ignoruję jego uwagę.
-Musimy zrobić ci testy kontrolne. - Wyjaśnia. A ja zamieram.
-Jakie kurwa testy? - Pytam spanikowany.
-Na obecność narkotyków w twoim organizmie rzecz jasna. Sprawdzimy czy masz coś jeszcze we krwi czy już nie. - Mówi jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
-Nie potrzeba tego robić. - Próbuję się wycofać. Robię krok w tył.
-Masz coś do ukrycia? - Pyta ze złośliwym uśmieszkiem, a ja odwracam się do wyjścia, niestety drogę zachodzi mi dwójka facetów.
-Dobra, róbcie te pieprzone testy. - Nakazuję zrezygnowany.
-Siadaj tutaj. - Wskazuje na biały fotel, wykonuję polecenie. -Połóż rękę na poręczy. Kate, zaczynamy. - Zwraca się do kobiety ubranej jak pielęgniarka. Bierze igłę i podchodzi do mnie, ustawia mi odpowiednio rękę i wykonuje kolejne czynności pobierając krew. Już po mnie. Nie wiem co mi zrobią. Kate wkłada próbkę do jakiegoś urządzenia i po chwili otrzymuje wydruk, zapewne wyniki. Czyta kilkakrotnie zszokowana.
-Jak to możliwe... - Wydusza z siebie.
-O co chodzi? - Naciska Holmes.
-Poziom nikotyny, morfiny, heroiny absurdalnie wysoko, ponad normę. - Oświadcza.
-W co ty sobie pogrywasz? - Pyta mnie teraz już wściekły Holmes.
-Mówiłem że nie odpuszczę. - Odpowiadam wyzywająco.
-Tym razem to ja ci nie odpuszczę. Wracaj do pokoju. - Zarządza a ja zdziwiony wychodzę.
Co to było? Co mi zrobi? W sumie mam wyjebane. Zrobi, co zrobi. Tymczasem ja idę na spotkanie z moimi „ośrodkowymi przyjaciółmi”.
Gdy dołączam do nich w tym lesie co zawsze od razu rozluźniam się.
-Nie uwierzycie co dzisiaj za akcja była. - Zaczynam.
-O co chodzi? - Pyta zaciekawiona Alissa.
-Zrobili mi testy i wykryli wszystko.
-Co ty pieprzysz? - Nie dowierza Tristan.
-I wciąż tu jesteś? Nic ci nie zrobili? - Dziwi się Nate.
-Jak widać nie. Holmes kazał mi po prostu wracać do pokoju.
-Teraz musisz być ostrożny. Nie wiadomo czym cię zaskoczą. - Ostrzega Zed.
-Pierdole to. Jeśli coś mi zrobią to się wypisuję. - Oznajmiam i biorę papierosa do ust.
-Nie jestem pewien czy to tak łatwo pójdzie. - Zastanawia się Aiden.
-Dzięki za wsparcie koledzy. - Przewracam oczami.
-Hej, jakoś z tego wyjdziesz. Może nie będzie tak źle. - Wtrąca się Alissa.
-Powiecie mi jakie wam dali kary? - Nalegam.
-Stary, to drażliwy temat. - Próbuję wywikłać się Nate.
-Gówno mnie to obchodzi, dalej, mówcie.
-Dobra, ja powiem za wszystkich. - Oznajmia Zed. -No więc... ja zostałem potraktowany paralizatorem... nie chcesz znać tego cholernego uczucia. Alissę tak po prostu pobili. Nate został zamknięty w małym pustym pokoju bez okien i bez wody i jedzenia na tydzień, sam dziwi się jak to przeżył. Tristana torturowali przez 3 dni. A Aidena głodzili dopóki jego organizm przestał prawidłowo funkcjonować. - Opowiada a ja krztuszę się dymem pierwszy raz od nie wiem jak długiego czasu. Tak mnie tym zszokowali.
-To nie jest normalne. - Udaje mi się wydusić.
-Ale jest prawdziwe. - Mówi Tristan. -Jedyne z czego się cieszymy to to, że możemy tu przychodzić i się zrelaksować z dala od tamtego pojebanego szajsu. - Dodaje.
-Rozumiem. Naprawdę nie wiem co powiedzieć. To okropne co was spotkało.

Kiedy jestem już w pokoju nie mogę przestać myśleć o tych karach... A co mi zrobią?
Zasypiam niespokojnie z tą myślą.

~Następny dzień~
Siedzimy z chłopakami i Alissą przy jednym ze stolików na stołówce i jemy ten beznadziejny obiad. Mam wrażenie że z dnia na dzień przyrządzają coraz gorsze rzeczy. Po skończonym posiłku wracamy do pokoi na krótką przerwę jak zwykle. Nagle zaczynam się źle czuć i czuje że coś podchodzi mi do gardła, szybko wychodzę i idę do łazienki gdzie wymiotuję do kibla. Wiedziałem że z tym jedzeniem było coś nie tak... tylko czemu nikt inny nie robi tego samego co ja teraz?
Kiedy skończyłem wyczerpany znów udałem się do pokoju. Po jakiś 10 minutach zaczęło być ze mną coraz gorzej. Mam mgłę przed oczami i dzwoni mi w uszach. Zsuwam się z łóżka na podłogę. Odcinam się od rzeczywistości.
Kiedy odzyskuję przytomność widzę że ktoś się nade mną pochyla i przygląda. Od razu rozpoznaję tę fałszywą twarz. Holmes.
-I co? Zmądrzałeś trochę? - Pyta, wygląda na rozbawionego. Pieprzony kutas, to jego sprawka.
Nie odpowiadam tylko patrze na niego.
-No dalej, wstań. - Rozkazuje. Nie robię tego. -Drake pomóż mu. - Zwraca się do jego towarzysza. Który stał za nim. Ten wykonuje polecenie, podchodzi do mnie i ciągnie za rękę do góry. Wstaję i opieram się o ścianę, tylko tak będę mógł utrzymać równowagę.
-Posłuchaj szczeniaku, jeśli jeszcze raz wykryjemy u ciebie narkotyki to gwarantuje że przez tydzień nie będziesz miał kontaktu ze światem. - Grozi.
-Nie zostanę tu już za długo. Chce się wypisać. - Odpowiadam walcząc z zamykającymi się powiekami. Słyszę jego głośny śmiech.
-Przykro mi ale to niemożliwe. Podpisałeś umowę w której była zgoda na rok pobytu tutaj. - Oznajmia dumnie. Cholera, zapomniałem o tym.
-W takim razie zgłoszę cię gdzieś.
-Myślisz że nie mam dobrych prawników? Poza tym, kto posłucha się narkomana?
-Co mi podałeś i kiedy? - Pytam, czując narastający ból w głowie.
-Do twojej porcji obiadu kazałem podać moje sekretne tabletki. - Wyjaśnia.
-Jesteś jakiś kurwa popierdolony. - Stwierdzam słabym głosem.
-Trochę więcej szacunku proszę.
-To ty miej do mnie więcej szacunku, nie możesz tak się teraz znęcać nade mną.
-Owszem mogę. - Mówi, podchodzi do mnie i z całej siły uderza pięścią w brzuch. Ten cios powalił mnie z powrotem na podłogę. Jestem kompletnie pozbawiony sił. Słyszę jak moi „goście” wychodzą. A sam tak po prostu zasypiam.

Budzi mnie jakże znienawidzony budzik. Mam nadzieję że to cholerstwo zeszło ze mnie. Wstaję z podłogi. Wita mnie wirowanie pokoju i znów ból głowy. Kiedy pokój przestaje wirować wychodzę na korytarz. Trzymając się za głowę mijam kilka dziewczyn. Wreszcie docieram do łazienki, patrzę w lustro, widzę że jestem trochę blady i mam zmęczone, podkrążone oczy. To ma być ta kara? Jestem przyzwyczajony do tego typu „zejść”. No ale mimo to okropnie się czuje.
Ogarniam się w miarę możliwości i wychodzę na pierwsze zajęcia. To chyba trening umysłu... zajebiście przecież w tym momencie prawie w ogóle nie myślę.

Kiedy nadszedł czas obiadu idę na stołówkę i znów łapie się za głowę słysząc ten hałas. Odnajduję chłopaków i Alissę i dosiadam się do stolika.
-Stary co jest? Wczoraj nie przyszedłeś. I wyglądasz jakby coś cię potrąciło. - Zaczyna Nate.
-To moja kara. - Tylko tyle udaje mi się powiedzieć. Głowa aż mi pulsuje, nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Chowam twarz w dłoniach.
-Kazali cię potrącić?! Czym? - Żartuje. Naprawdę nie do śmiechu mi teraz.
-Ogarnij się idioto. Co ci zrobili? - Pyta ze współczuciem Tristan.
Opowiadam im wszystko.
-Widzę że Holmes ma nowe metody. - Komentuje Zed.
-Tak, ale wiecie co? Zjem jedzenie które tu podają. Pokażę że nie boję się. - Oznajmiam.

Po zajęciach jak zwykle spotykamy się w lesie. Nie zmierzam przestać brać przez jakąś karę.

~2 dni później~
Wczoraj znów podali mi coś, to trochę zabawne bo myślą że nie wytrzymam tego, a to nieprawda.

Dużo myślałem i wymyśliłem pewien plan.
-Słuchajcie, mam propozycje. - Zaczynam kiedy wraz z chłopakami i Alissą jesteśmy w naszym miejscu. Wszyscy z zaciekawieniem przyglądają mi się.
-Mimo że nie jestem tu tak długo jak wy zdążyłem zaznać charakterku tego popieprzonego odwyku i nie zamierzam tu dłużej zostawać. - Kontynuuję.
-Co masz na myśli?
-Raz wyjdziemy i już nigdy nie wrócimy. - Wyjaśniam.
-Całkiem cie pojebało? - Pyta z niedowierzaniem Alissa.
-Nie chcecie stąd uciec? Wolicie męczyć się w tym psychiatryku?
-To nie wypali. Znajdą nas zanim zdążymy wyjść. - Stwierdza Aiden.
-Jakoś do tej pory nie zauważyli że wychodzimy. Poza tym wyjdziemy tym wyjściem co zawsze, przecież ten las musi mieć koniec, gdzieś na pewno nas doprowadzi. - Próbuję ich namówić.
-Nie warto ryzykować. - Stwierdza Tristan.
-Nikt nie chce? - Pytam ostatecznie patrząc na każdego po kolei. Nikt nie wyraża chęci.
-W takim razie sam uciekam. - Oznajmiam, wyrzucam dopalonego papierosa i wracam do budynku.
Tak, zrobię to.
Pakuję wszystkie moje rzeczy do torby w której je przywiozłem. Kiedy kończę wychodzę tradycyjnie niezauważony. W lesie jest pusto. Znajduję ścieżkę i zaczynam nią iść.
-Hej Jai! - Słyszę wołanie. Odwracam się. Widzę paczkę moich znajomych którzy jeszcze niedawno nie chcieli iść. Doganiają mnie.
-Chyba nie myślałeś że puścimy cię samego? - Pyta Alissa trzymając sporą torbę na ramieniu.
-Są w życiu rzeczy których się żałuje. Ja nie chcę tego przegapić. - Mówi Nate.
-Ale będą jaja jak zobaczą że nas nie ma. - Stwierdza rozbawiony Aiden.
-Czekałem na ten moment. - Dodaje Zed.
Ruszamy przed siebie. Idziemy przez długi czas. Aż w końcu ścieżka oraz las kończą się i przed nami znajduje się ogromna autostrada. Czekamy aż nadjedzie jakiś sensowny samochód czy coś. Szczęście nam dopisuje bo przejeżdża autobus, który nas zauważa i zatrzymuje się. Wsiadamy.

Uciekliśmy.
Po drodze zadzwoniłem do moich braci... ich reakcja była bezcenna.

Ostatecznie to my zostaliśmy pozwani do sądu o niedotrzymanie umowy, lecz wygraliśmy tą sprawę, ponieważ wszyscy zbuntowali się przeciwko Holmesowi i jak się okazało, wcale nie ma takiego świetnego prawnika.
A co ze mną?
Skończyłem z ćpaniem. Luke i Beau uświadomili mi ile tracę. Spotkałem się z mamą po latach, pogodziliśmy się. Odzyskałem też przyjaciół a ze znajomymi z odwyku nadal utrzymuję kontakt. No i wciąż jestem zaskoczony że udało mi się wygrać z tym nałogiem, ale jak widać wszystko jest możliwe. Trzeba tylko wierzyć w siebie i mieć niezbity cel.
Czy żałuję że popadłem w nałóg?
Właściwie to nie, była to jakaś odmiana w moim życiu. Coś nowego, ciekawego... Jednak póki co nie chcę do tego wracać. Chyba wystarczająco nabrałem się tych wszystkich, jak to inni ujmują „świństw”.

Ja, Jai Brooks do niedawna narkoman, dziś jestem szczęśliwy mając normalne życie, jakiego możecie mi pozazdrościć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak oto mam za sobą pierwszą historię!
Szczerze uważam że trochę zepsułam drugą część... no ale może się spodobała, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Kolejna historia pojawi się za jakiś czas, naprawdę nie potrafię określić ile mi to zajmie. Ale stale będę ją tworzyć. O kim będzie? To się okaże wkrótce.
Proszę was o zostawianie komentarzy, to dla mnie naprawdę ważne. Dziękuję tym osobom które pod poprzednią częścią zostawiły po sobie ślad. Nie spodziewałam się że w ogóle ktokolwiek skomentuje.
To tyle z mojej notki. Tak więc jeszcze raz witam was na moim nowym blogu! Mam nadzieję że się dogadamy i takie tam.
Lots of love,
God's daughter xx

1 komentarz:

  1. Przeczytałam już dawno na wattpadzie, a zapomniałam tutaj skomentować.
    Trochę chore to co oni robili na tym odwyku. Od razu nie pasował mi ten facet, wiedziałam że coś z nim nie tak.
    Jai żądny przygód... ale przynajmniej przyznał się, że tego nie żałuje. Szczerość to podstawa XD
    Dobrze, że zdecydował się uciec.
    Fajny pomysł na shota. Czekam na kolejnego, jestem ciekawa co wymyślisz tym razem
    avia xx

    OdpowiedzUsuń