John podjeżdża do swojego łóżka.
-Może pomóc ci jakoś? - Pytam widząc
jak patrzy się na łóżko.
-Myślę że przyda mi się pomoc.
Chciałbym się położyć.
Wstaję i podchodzę do niego. Unosi
się rękami do góry a ja przerzucam jego nogi na łóżko. Po
chwili już wygodnie leży. Wracam na swoje łóżko.
-Pieprzony ból. - Burczę pod nosem
czując ucisk w głowie.
-Utnę sobie drzemkę jeśli ci to nie
przeszkadza.
-Nie ma sprawy.
Zamyka oczy.
Naprawdę nie wiem co robić Nie chce
skończyć na wózku jak on. Może to jest znak... może powinienem z
tym skończyć. Mógłbym zacząć wszystko od nowa... Ale nie chce
kończyć z narkotykami.
Ktoś puka do drzwi a następnie
wchodzi. To moi bracia.
-Zapisujemy cię na odwyk. - Mówi
stanowczo Beau.
-Co?! Nie ma mowy! Nie zgadzam się! -
Protestuje.
-Gówno mnie to obchodzi. Już za
późno, przed chwilą dzwoniliśmy, jesteś na ich liście.
-Co kurwa robiliście?! Nie wierze! Po
prostu... Nienawidzę was! - Rzucam i wychodzę z sali. Nie obchodzi
mnie że nie mogę. Mijam ludzi i kieruję się do wyjścia na
podwórko. Wychodzę, czuję powiew świeżego powietrza, siadam na
pobliskiej ławce.
Jak ci idioci mogli to zrobić bez
mojej zgody... Przecież ja nie mogę iść na odwyk. Nie chcę...
-Hej... - To oni. Siadają koło mnie.
-Nie jestem gotowy na odwyk. - Mówię.
-Rozumiemy, ale trzeba było zrobić,
prędzej czy później. - Wyjaśnia Luke.
-Więc wybraliście prędzej.
-Z tego czego się dowiedzieliśmy to
najlepsza klinika. Wyleczyli tysiące osób z różnego typu
uzależnień.
-Zapisaliście mnie okej... ale ja nie
zamierzam zaprzestać tego czego zacząłem. - Odpowiadam stanowczo.
Właśnie przed chwilą zdecydowałem o
swoim życiu... ale zgadza się nie chce kończyć z narkotykami. To
moja decyzja.
-Jai...
-To kiedy mnie tam zabieracie? - Pytam.
-Za tydzień.
-Super. Czekam. - Uśmiecham się do
nich sztucznie, wstaję i odchodzę.
Zobaczymy kto jest silniejszy. Mój
nałóg czy banda kolesi z odwyku.
Wracam do szpitala.
~Tydzień później~
Już dziś jadę do piekła. Przez ten
czas kiedy jestem w domu na szczęście zdążyłem się napalić,
naćpać itd... Ale oczywiście wziąłem trochę towaru na zapas do
walizek. Zgadza się, muszę się tam przeprowadzić. Wciąż nie
wierzę w to co się dzieje.
-Beau czeka już w samochodzie. Bierz
walizkę i jedziemy. - Zawiadamia Luke wpadając do pokoju.
-Ty na serio myślisz że to dobry
pomysł? - Pytam mojego brata bliźniaka.
-Oczywiście. Pomogą ci. Zobaczysz. -
Zapewnia.
-Chcę tu zostać. - Postanawiam po
marudzić jak dziecko.
-Jai ogarnij się. Chodź już.
-No dobra... - Biorę walizkę i
wychodzimy.
Po kilku godzinach jazdy jesteśmy w
San Francisco. Stoimy przed ogromnym budynkiem przypominającym
szpital.
Wychodzi do nas jakaś kobieta.
-To nasz nowy podopieczny? - Pyta
wskazując na mnie.
-Tak. - Odpowiada Luke. A ona patrzy na
niego zdezorientowanym wzrokiem, pewnie dostrzegła nasze bliźniacze
podobieństwo.
-Wspaniale. Serdecznie witam na naszej
posesji. Zapraszam do środka. - Jest bardzo miła. Może nie będzie
tak źle...
Wchodzimy do środka. Serio zastanawiam
się czy nie trafiłem znów do szpitala.
Długie korytarze, drzwi z numerami,
niektóre mają małe okienka, widać przez nie wnętrze pokoi. W
niektórych siedzą ludzie w białych fartuchach. Zapewne moi nowi
koledzy...
Dochodzimy do recepcji.
-Mogą się panowie pożegnać z
bratem. - Mówi kobieta. Jej ton głosu jest zbyt miły.
-No to czas rozstania. Trzymaj się
bracie, będziemy cię odwiedzać najczęściej jak to możliwe. -
Mówi Beau.
-Odwiedziny odbywają się raz w
tygodniu. - Strofuje go nasza towarzyszka.
-Jakbyś czegoś potrzebował to mów.
- Dodaje Luke. -Będę tęsknił. Ale pamiętaj że wciąż masz nas.
Przytulają mnie oboje i wychodzą.
-Otrzymuje pan pokój 201, to drugie
piętro. Proszę za mną. - Wkurza mnie jej sztuczny głos. W
milczeniu idę za nią. Wchodzimy do windy a ona rusza.
Kiedy na liczniku wybija „2” drzwi
otwierają się.
-Teraz może pan już iść sam. Prosto
korytarzem. To karta wstępu. - Podaje mi prostokątny przedmiot.
Wychodzę. Idę przez ten przerażający
korytarz. Jak to było? Chyba 201. Patrzę na numery. 199, 200...
jest, 201. Przy drzwiach widzę jakby jakiś czytnik. Przykładam do
niego kartę, włącza się zielone światełko i drzwi otwierają, a
właściwie rozsuwają się. W środku jest jedno wąskie łóżko
przy ścianie i okno. Wszystko jest białe. Nic poza tym łóżkiem
nie ma. Pusty pokój. Dziwne...
Kiedy przekraczam próg drzwi
automatycznie zamykają się za mną. Nie spodziewałem się tego.
Odkładam walizkę i siadam na łóżku...
Strasznie twarde.
-Panie Brooks, zapraszamy do sali
rozmów znajdującej się na pierwszym piętrze. - Rozlega się
elektroniczny głos. Aż podskakuję. Dobiega z głośnika
umieszczonego na suficie.
Sala rozmów? Kurwa gdzie ja jestem.
Podchodzę do drzwi one znów same się
otwierają. Wracam do windy, zjeżdżam na pierwsze piętro. Cholera
teraz muszę znaleźć tą salę... Patrzę na napisy na drzwiach,
„Sala rozrywki”, „Sala rehabilitacji”, „Sala lekcyjna”,
tu są sale od wszystkiego? „Sala rozmów”... no to się teraz
zacznie. Pukam i wchodzę. Przy biurku siedzi jakiś facet w
okularach.
-Siadaj. - Mówi wskazując na krzesło
stojące naprzeciw niego. Wykonuję nakaz.
-Jestem dr. Holmes. Miło i cię
poznać. - Wita się. Od razu widzę że jest chamem. Nic nie
odpowiadam. Chyba się spodziewał tego braku odpowiedzi. Otwiera
teczkę i wyciąga z niej papiery.
-Jaidon Domenic Brooks. - Zaczyna
patrząc w jedną z kartek.
-Jai. - Mówię.
-Lat 20, status: narkoman. - Czyta
dalej. -No to witamy na odwyku. Wybijemy ci z główki te świństwa.
- Oznajmia dumnie a ja podśmiewam się.
Mierzy mnie wzrokiem i zbliża się.
-Jak wyjdziesz stąd nie tkniesz nawet
średnio szkodliwej gumy do żucia. - Mówi poważnie, jakże
denerwująco.
-Przekonamy się. - Posyłam mu
wyzywające spojrzenie.
-Zaczniemy od podania ci planu zajęć.
- Kontynuuje ignorując moje zachowanie. Wyciąga z teczki kolejną
kartkę i podaje mi.
-Ten budynek wygląda jak szpital,
podajecie mi plan lekcji jakbym był w szkole. Co jeszcze mnie czeka?
- Pytam śmiejąc się kpiąco.
-Masz niezły temperament. Większość
ludzi przychodząc tu płakało ze strachu. Trzeba będzie nad tobą
popracować.
-To wszystko? Mogę już iść? -
Naprawdę znudził mnie.
-Tak, możesz. Chcę tylko dodać że
każdy plan jest dostosowywany do nałogu. Teraz zaczynasz od 3
pozycji. - Oznajmia.
Wychodzę. Na korytarzu patrzę co jest
na tej pozycji, „Sprawność fizyczna”. Chociaż zacznę od
czegoś sensownego. Dobrze że nie zrezygnowałem z siłowni mimo
ćpania. Okej, pójdę się przebrać w coś sportowego i muszę iść
na „hale”.


