30 grudnia 2015

Stay high (cz.2) / Jai Brooks





John podjeżdża do swojego łóżka.
-Może pomóc ci jakoś? - Pytam widząc jak patrzy się na łóżko.
-Myślę że przyda mi się pomoc. Chciałbym się położyć.
Wstaję i podchodzę do niego. Unosi się rękami do góry a ja przerzucam jego nogi na łóżko. Po chwili już wygodnie leży. Wracam na swoje łóżko.
-Pieprzony ból. - Burczę pod nosem czując ucisk w głowie.
-Utnę sobie drzemkę jeśli ci to nie przeszkadza.
-Nie ma sprawy.
Zamyka oczy.

Naprawdę nie wiem co robić Nie chce skończyć na wózku jak on. Może to jest znak... może powinienem z tym skończyć. Mógłbym zacząć wszystko od nowa... Ale nie chce kończyć z narkotykami.
Ktoś puka do drzwi a następnie wchodzi. To moi bracia.
-Zapisujemy cię na odwyk. - Mówi stanowczo Beau.
-Co?! Nie ma mowy! Nie zgadzam się! - Protestuje.
-Gówno mnie to obchodzi. Już za późno, przed chwilą dzwoniliśmy, jesteś na ich liście.
-Co kurwa robiliście?! Nie wierze! Po prostu... Nienawidzę was! - Rzucam i wychodzę z sali. Nie obchodzi mnie że nie mogę. Mijam ludzi i kieruję się do wyjścia na podwórko. Wychodzę, czuję powiew świeżego powietrza, siadam na pobliskiej ławce.
Jak ci idioci mogli to zrobić bez mojej zgody... Przecież ja nie mogę iść na odwyk. Nie chcę...

-Hej... - To oni. Siadają koło mnie.
-Nie jestem gotowy na odwyk. - Mówię.
-Rozumiemy, ale trzeba było zrobić, prędzej czy później. - Wyjaśnia Luke.
-Więc wybraliście prędzej.
-Z tego czego się dowiedzieliśmy to najlepsza klinika. Wyleczyli tysiące osób z różnego typu uzależnień.
-Zapisaliście mnie okej... ale ja nie zamierzam zaprzestać tego czego zacząłem. - Odpowiadam stanowczo.
Właśnie przed chwilą zdecydowałem o swoim życiu... ale zgadza się nie chce kończyć z narkotykami. To moja decyzja.
-Jai...
-To kiedy mnie tam zabieracie? - Pytam.
-Za tydzień.
-Super. Czekam. - Uśmiecham się do nich sztucznie, wstaję i odchodzę.
Zobaczymy kto jest silniejszy. Mój nałóg czy banda kolesi z odwyku.
Wracam do szpitala.

~Tydzień później~
Już dziś jadę do piekła. Przez ten czas kiedy jestem w domu na szczęście zdążyłem się napalić, naćpać itd... Ale oczywiście wziąłem trochę towaru na zapas do walizek. Zgadza się, muszę się tam przeprowadzić. Wciąż nie wierzę w to co się dzieje.
-Beau czeka już w samochodzie. Bierz walizkę i jedziemy. - Zawiadamia Luke wpadając do pokoju.
-Ty na serio myślisz że to dobry pomysł? - Pytam mojego brata bliźniaka.
-Oczywiście. Pomogą ci. Zobaczysz. - Zapewnia.
-Chcę tu zostać. - Postanawiam po marudzić jak dziecko.
-Jai ogarnij się. Chodź już.
-No dobra... - Biorę walizkę i wychodzimy.

Po kilku godzinach jazdy jesteśmy w San Francisco. Stoimy przed ogromnym budynkiem przypominającym szpital.
Wychodzi do nas jakaś kobieta.
-To nasz nowy podopieczny? - Pyta wskazując na mnie.
-Tak. - Odpowiada Luke. A ona patrzy na niego zdezorientowanym wzrokiem, pewnie dostrzegła nasze bliźniacze podobieństwo.
-Wspaniale. Serdecznie witam na naszej posesji. Zapraszam do środka. - Jest bardzo miła. Może nie będzie tak źle...
Wchodzimy do środka. Serio zastanawiam się czy nie trafiłem znów do szpitala.
Długie korytarze, drzwi z numerami, niektóre mają małe okienka, widać przez nie wnętrze pokoi. W niektórych siedzą ludzie w białych fartuchach. Zapewne moi nowi koledzy...
Dochodzimy do recepcji.
-Mogą się panowie pożegnać z bratem. - Mówi kobieta. Jej ton głosu jest zbyt miły.
-No to czas rozstania. Trzymaj się bracie, będziemy cię odwiedzać najczęściej jak to możliwe. - Mówi Beau.
-Odwiedziny odbywają się raz w tygodniu. - Strofuje go nasza towarzyszka.
-Jakbyś czegoś potrzebował to mów. - Dodaje Luke. -Będę tęsknił. Ale pamiętaj że wciąż masz nas.
Przytulają mnie oboje i wychodzą.
-Otrzymuje pan pokój 201, to drugie piętro. Proszę za mną. - Wkurza mnie jej sztuczny głos. W milczeniu idę za nią. Wchodzimy do windy a ona rusza.
Kiedy na liczniku wybija „2” drzwi otwierają się.
-Teraz może pan już iść sam. Prosto korytarzem. To karta wstępu. - Podaje mi prostokątny przedmiot.
Wychodzę. Idę przez ten przerażający korytarz. Jak to było? Chyba 201. Patrzę na numery. 199, 200... jest, 201. Przy drzwiach widzę jakby jakiś czytnik. Przykładam do niego kartę, włącza się zielone światełko i drzwi otwierają, a właściwie rozsuwają się. W środku jest jedno wąskie łóżko przy ścianie i okno. Wszystko jest białe. Nic poza tym łóżkiem nie ma. Pusty pokój. Dziwne...
Kiedy przekraczam próg drzwi automatycznie zamykają się za mną. Nie spodziewałem się tego.
Odkładam walizkę i siadam na łóżku... Strasznie twarde.
-Panie Brooks, zapraszamy do sali rozmów znajdującej się na pierwszym piętrze. - Rozlega się elektroniczny głos. Aż podskakuję. Dobiega z głośnika umieszczonego na suficie.
Sala rozmów? Kurwa gdzie ja jestem.
Podchodzę do drzwi one znów same się otwierają. Wracam do windy, zjeżdżam na pierwsze piętro. Cholera teraz muszę znaleźć tą salę... Patrzę na napisy na drzwiach, „Sala rozrywki”, „Sala rehabilitacji”, „Sala lekcyjna”, tu są sale od wszystkiego? „Sala rozmów”... no to się teraz zacznie. Pukam i wchodzę. Przy biurku siedzi jakiś facet w okularach.
-Siadaj. - Mówi wskazując na krzesło stojące naprzeciw niego. Wykonuję nakaz.
-Jestem dr. Holmes. Miło i cię poznać. - Wita się. Od razu widzę że jest chamem. Nic nie odpowiadam. Chyba się spodziewał tego braku odpowiedzi. Otwiera teczkę i wyciąga z niej papiery.
-Jaidon Domenic Brooks. - Zaczyna patrząc w jedną z kartek.
-Jai. - Mówię.
-Lat 20, status: narkoman. - Czyta dalej. -No to witamy na odwyku. Wybijemy ci z główki te świństwa. - Oznajmia dumnie a ja podśmiewam się.
Mierzy mnie wzrokiem i zbliża się.
-Jak wyjdziesz stąd nie tkniesz nawet średnio szkodliwej gumy do żucia. - Mówi poważnie, jakże denerwująco.
-Przekonamy się. - Posyłam mu wyzywające spojrzenie.
-Zaczniemy od podania ci planu zajęć. - Kontynuuje ignorując moje zachowanie. Wyciąga z teczki kolejną kartkę i podaje mi.
-Ten budynek wygląda jak szpital, podajecie mi plan lekcji jakbym był w szkole. Co jeszcze mnie czeka? - Pytam śmiejąc się kpiąco.
-Masz niezły temperament. Większość ludzi przychodząc tu płakało ze strachu. Trzeba będzie nad tobą popracować.
-To wszystko? Mogę już iść? - Naprawdę znudził mnie.
-Tak, możesz. Chcę tylko dodać że każdy plan jest dostosowywany do nałogu. Teraz zaczynasz od 3 pozycji. - Oznajmia.
Wychodzę. Na korytarzu patrzę co jest na tej pozycji, „Sprawność fizyczna”. Chociaż zacznę od czegoś sensownego. Dobrze że nie zrezygnowałem z siłowni mimo ćpania. Okej, pójdę się przebrać w coś sportowego i muszę iść na „hale”.

11 listopada 2015

Stay High (cz.1) / Jai Brooks





Początkowo nic nie widzę, panuje ciemność. Stopniowo pojawia się mgła, słyszę jakieś niezrozumiałe szepty. W szarości dostrzegam nieznajome postacie. Kobieta, mężczyzna, mężczyzna, kobieta. Mają bladą skórę i podkrążone oczy. Każdy po kolei przechodzi koło mnie. Patrzą na mnie. Ktoś kładzie ręce na moją szyję i zaczyna dusić. Nikogo nie widzę. Nagle dłonie znikają. Czuję że spadam. Okropne uczucie. Ląduję delikatnie na ziemi. Rozglądam się, jestem na pustyni. W oddali znajduje się jakiś obiekt. Idę w jego stronę, moje nogi są jak z waty. Po kilku krokach stwierdzam że nie dam rady więcej przejść. Wyciągam rękę przed siebie a mój cel magicznie przybliża się. To jakiś bar. Wchodzę do środka. Pusto. Kiedy podchodzę do jednego ze stolików słyszę że ktoś wszedł. Odwracam się, kowboj z pistoletem w ręku. Serio? Naciska spust, kula uderza we mnie.
Budzę się gwałtownie w łóżku. Znowu.
Wokół mnie leżą różnego rodzaju tabletki. Przecieram rękoma powieki. Patrzę na zegarek, 6.00. Trzeba wziąć coś na początek dnia. Wstaję i idę do łazienki. Z szafki wyciągam strzykawkę. Heroina. Przykładam do żyły na ręku i wciskam. Kiedy ją opróżniam odrzucam do umywalki. Spoglądam w lustro.
-Jesteś nikim. - Mówię do odbicia. Codziennie to samo. Cóż za ironia losu. Jedna niewłaściwa impreza zmienia twoje życie nie do poznania. Niesamowite. Wychodzę z łazienki lekko chwiejnym krokiem. Zaczynam czuć przypływ energii. Tym razem udaję się do kuchni. Wyciągam z lodówki miskę z makaronem i zaczynam jeść. Słyszę że w drzwiach wejściowych ktoś przekręca klucz. O tej godzinie? Wchodzi do mieszkania a następnie do pomieszczenia w którym się znajduję.
-O już wstałeś. - Mówi mój starszy brat widząc mnie.
-Cześć Beau. - Witam się.
-Cześć. Przyniosłem ci coś na śniadanie, ale widzę że już sam sobie poradziłeś.
-Zawsze przychodzisz tak wcześnie? - Pytam próbując sobie przypomnieć. W mojej głowie aktualnie wszystko wiruje.
-Przeważnie. A ty zawsze śpisz o tej godzinie. - Stwierdza. Zaczynam czuć że moje nogi miękną. Dawka dopiero teraz zaczyna poważniej działać, zawsze z takim opóźnieniem, mój organizm chyba zaczyna z tym walczyć. Beau wkłada rzeczy do lodówki. Obraz co jakiś czas mi się rozmazuje, ale zaraz powinien się uregulować.
-Pokaż oczy. - Słyszę głos brata, podchodzi do mnie i wierci swoim wzrokiem. -Ja pieprze, co tym razem? - Pyta wkurzony.
-Nic. - Odpowiadam odsuwając się.
-To w takim razie co z twoimi źrenicami? Miałeś się opanować!
-Ale o co ci chodzi? Daj mi spokój. - Udaję żeby zakończyć temat.
-Jai do cholery, zaraz mi tu odlecisz.
-No raczej na to czekam. - Mówię w końcu. Beau dodaje coś jeszcze ale mój umysł przestaje słuchać. Nie interesuje już mnie. Czuję że mógłbym zrobić wszystko co zechcę. Jednak nie mam ochoty wstawać z krzesełka. Niczym się nie przejmuję. Wszystkie problemy zniknęły. O tak... uwielbiam to uczucie. Nie liczę czasu.
Nagle czuję zimną wodę na twarzy, to przywraca mnie do rzeczywistości. Budzę się jak ze snu. Orientuję się że mój brat polał mnie wodą.
-Już, spokojnie, mam nadzieję że wróciłeś. - Jego ton jest opanowany, ale zmartwiony. -Wypij. - Podaje mi szklankę wody. Opróżniam ją.
-Ile mnie przetrzymało?
-2 godziny.
-Mało.
-Nienawidzę oglądać cię w takim stanie.
-Po raz kolejny masz pretensje. Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś?
-Rok kurwa, rok. Powinieneś się zapytać czy jeszcze cię nie zostawiłem. Masz mnie i mamę. Nawet o niej nie myślisz? Wiesz co ona czuje dowiadując się co jej syn codziennie robi?
-Ona wie co robię? Przecież już dawno przestała się mną interesować.
-Nigdy nie przestała się interesować. Po prostu boi się przyjść, i zobaczyć cię w niewłaściwym stanie, nie przeżyłaby tego.
-Prawdziwa matka bez względu na wszystko powinna przyjść do swojego syna żeby chociaż go zobaczyć. A tymczasem moja nawet nie chcę zajrzeć na minutę. Wiesz co... mam żal do niej. A ty mojego podejścia nie zmienisz. - Wyrzucam z siebie.
Ojciec zostawił naszą rodzinę jeszcze jak byliśmy mali, mama sama nas wychowywała. Zawsze miałem z nią świetne relacje. Odkąd raz przyszedłem do niej naćpany wszystko się zmieniło. Wyrzuciła mnie za drzwi i już nigdy więcej nie odezwała.
Idę do salonu i włączam telewizję.
-Nie zapominaj że to właśnie twoja matka utrzymuje ci to mieszkanie. Dzięki niej masz gdzie mieszkać. - Dodał siadając koło mnie. Nie odpowiadam. Kontynuuje oglądanie meczu piłki nożnej.
-Do ciebie to jak do ściany. Wychodzę. Uważaj na siebie i nic już nie bierz. - Ostrzega Beau i od razu wychodzi z domu. Wreszcie zostaję sam. Jestem wkurzony na tyle, że tym razem wezmę coś w tabletkach. Ruszam do mojego pokoju i z jednej z szafek wyciągam pudełeczko, w środku znajduję kilka różnych pastylek. Biorę trzy z nich i od razu połykam.

28 lipca 2015

Wprowadzenie


Witam wszystkich,
Nazywam się Klaudia i będę tutaj publikować moje prace. Od razu chcę zaznaczyć że nie jestem początkującym bloggerem. Jestem tu już od ponad roku. Tym razem postanowiłam spróbować swoich sił w historiach, których bohaterami będą The Janoskians. Jeśli kochacie ich tak samo jak ja, to na pewno znajdziemy wspólny język. Oczywiście mile widziani są także czytelnicy którzy nie znają bohaterów. Nie będzie to kolejne opowiadanie, lecz różne, nie łączące się ze sobą historie. Raz o Luke'u, raz o Jai'u, innym razem o Jamesie. Nikogo nie zabraknie. Mam nadzieję że polubicie tego bloga. Pisanie jest moją pasją i pomysły które mam w głowie przekładam tutaj. Kiedy pojawi się pierwsza opowieść będziecie mogli ocenić jak piszę oraz podawać własne propozycje. Zapraszam do zakładek! To tyle z mojej strony w tym poście.
Pozdrawiam.
Klaudia xx